Czy w wieku 32 lat można odkrywać zespoły w stylu Bring Me The Horizon?

Pytam dla koleżanki. Takiej, którą często widuję w lustrze 😉

No dobrze, ale żarciki na bok. Nie mogę powiedzieć, że BMTH jest mi zupełnie nieznane. Dwa lata temu na moją orbitę wskoczył ich najnowszy album, Post Human: Survival Horror i od razu mi się spodobał… Na tyle, że napisałam recenzję i kupiłam bilety, jak tylko dowiedziałam się o koncercie w Gliwicach. To oznacza, że bardzo mi się spodobał. Naprawdę, nie piszę o każdej nowo poznanej płycie, nie mówiąc już o jeżdżeniu poza moje miasto na koncerty.

Ale przyznam, że poza PH:SH to słabo znałam ich twórczość. Powód tego stanu rzeczy jest… dość głupi. Na początku kariery Bring Me The Horizon zespołowi przylepiono tę nieszczęsną łatkę emo, a ja wtedy byłam w gimnazjum i cóż, chciałam być Fajna i nie lubić emo, więc nawet nie sprawdziłam, co właściwie tam chłopaki grają. Żeby było śmieszniej, słuchałam wtedy nu metalu, więc to nie jest tak, że moje wybory muzyczne były dużo bardziej dojrzałe od fanów emo. (Serio, wspominam teraz dyskusje muzyczne z gimnazjum i zmieniam się w ludzkie XD). Potem na szczęście wyrosłam z takiego patrzenia etykietkami, ale wiecie jak to jest. Muzyki na tym świecie gra się bardzo dużo, ja słuchałam innych rzeczy, jakoś się nie złożyło na nadrabianie zaległości.

Na koncert BMTH pojechałam zatem z następującym przygotowaniem:

– bardzo dobra znajomość PH:SH;

– taka sobie znajomość poprzedniej płyty, amo;

– a co do reszty to, yyyy, może ze dwa razy single przesłuchałam.

Nie wiedziałam, czy to wystarczy, żeby się dobrze bawić na koncercie, ale… Hm, jak to powiedzieć? Mam wrażenie, że to był tak dobry koncert, że nawet totalnie przypadkowa osoba byłaby nim zachwycona.

Porzucając ograniczenia składni i sensu, moje wrażenia sprowadzają się do

RADOŚĆ

KARNAWAŁ

EUFORIA

i tak dalej, et ceterae.

Oczywiście, po części jest to kwestia skali – ostatni raz byłam na koncercie rozmiaru „mały stadion” w… Rany, w 2016 roku chyba*, na The Cure w Łodzi. Trochę już zapomniałam, że istnieje coś takiego jak telebimy, wizualizacje, efekty pirotechniczne i co tam jeszcze. Nie mówiąc już o tym, jakie wrażenie robi kilkanaście tysięcy oddanych fanów w jednym miejscu. Ale wiecie, sama skala jednak nie gwarantuje wszystkiego, warto też mieć jakiś… pomysł na aranżację. A Bring Me The Horizon miało bardzo dużo pomysłów.

Już sam pomysł na „koncepcyjną ramę” koncertu był świetnie dobrany. Występ BMTH poprzedziło pojawienie się na telebimach „AI” o imieniu Eve (nawiązanie do singla „Parasite Eve”), która zaprosiła uczestników do udziału w „eksperymencie audiowizualnym”. Nadało to koncertowi takiego narracyjnego smaczku, jakbyśmy wszyscy przenieśli się do niepokojącego, cyberpunkowego filmu. Ta „fabuła” eksperymentu i kierującego nim programu przewijała się też później, między poszczególnymi utworami. Czasem przekazywała instrukcje, jak się zachowywać, np. „proszę teraz zrobić miejsce na mosh pit”, czasem tworzyła wprowadzenia do poszczególnych utworów.

Z jednej strony – na pewno nie chciałabym, żeby kiedyś prawdziwa sztuczna inteligencja przejęła w ten sposób kontrolę nad wydarzeniami rozrywkowymi, więc ten zbiorowy LARP zapisał mi się w głowie jako coś niepokojącego… Ale w trakcie koncertu ten niepokój wcale mi nie przeszkadzał w zabawie, wręcz przeciwnie. Chyba to podziałało na tę samą część mózgu, która sprawia, że ludzie kochają horrory. A poza tym przyznam, że naprawdę trudno mi nie docenić tego, jak dobrze ta narracja uzupełnia album Post Human: Survival Horror, wzbogacając muzykę o… może nie o opowieść, bo jednak nie wprowadzono aż tak tyle kontekstu, ale o potencjał na jakąś opowieść, nowy świat do odkrywania i badania. Jakaś część mnie zawsze będzie lubić takie rzeczy, nawet jeśli większość fikcyjnych światów prędzej czy później rozczarowuje.

Do fabularnego szkieletu koncertu doszły jeszcze wizualizacje dla każdej z piosenek o idealnej proporcji ironii i nihilizmu*, a także świetna praca kamerzystów i realizatorów (reżyserów?), którzy na bieżąco dobierali ujęcia na poszczególnych członków zespołu i na publiczność. Warto dodać, że różnych ujęć na publiczność było bardzo dużo… Aż się zastanawiam, czy tam gdzieś w tłumie nie ukryli się jacyś techniczni z kamerami, bo naprawdę niektórych nie umiem inaczej wyjaśnić. Prawdę mówiąc, gdyby BMTH chcieli wydać koncertowy Blu-Ray, mogliby spokojnie po prostu zapisać materiał z kamer, tak jak wyświetlał się na telebimach w połączeniu z wizualizacjami – tak dobrze to wszystko było realizowane. I to na żywo, bez możliwości post-edycji! A jak jeszcze weszły takie smaczki jak kolumny dymu, konfetti i serpentyny (WIEM, DEKADENCJA I MARNOWANIE PAPIERU, ale co ja poradzę, że to było takie radosne), interakcje z publicznością, to… No cóż, chyba już możecie poczuć tę atmosferę karnawału na końcu świata, jaka tam panowała.

Ktoś może w tej chwili zapytać „a co z muzyką, nic nie piszesz o muzyce”. Umówmy się, że na tym poziomie byłabym zaskoczona, gdyby muzyka na występie brzmiała źle… Ale dobrze, odnotujmy dla potomności. Nagłośnienie: super. Forma muzyków: super, choć Oli się parę razy zakrztusił krzykiem. Ale to normalne, każdy by się mógł zakrztusić na takim materiale. W końcu na półtorej godziny koncertu chyba godzina to było wydzieranie się.

Ale jak właściwie opisać dobre brzmienie koncertu?

Może ujmijmy to w ten sposób: jeśli ktoś świetnie się bawi nawet na piosenkach, których nie znał wcześniej, to zdecydowanie dobrze to świadczy o umiejętnościach zespołu. Oraz o samych piosenkach. Właśnie tak było w tym przypadku. Ani przez moment nie czułam nudy, a każdy kawałek miał coś, co zapadało mi w serduszko i pamięć.

Co prowadzi mnie do obecnego momentu, w którym wciąż przeżywam ten koncert, choć minęły już trzy dni, i katuję Bring Me The Horizon jak nigdy w życiu. Głównie słucham utworów z koncertu, oczywiście, ale też zabrałam się za całe albumy: amo (2019), That’s The Spirit (2015), Sempiternal (2013)… Dalej się nie cofam jeszcze, bo mam trochę wrażenie, że to by już było trochę jak retconowanie swoich lat szkolnych. Ale ostatnio mam ogólnie humor na metal i różne „core”, więc… kto wie.

Podsumowując: w wieku 32 lat odkrywam Bring Me The Horizon. Czuję się tym lekko zawstydzona, bo taki rozwój wypadków idzie trochę w poprzek typowej chronologii rozwoju gustów muzycznych… a przynajmniej tego, co w moich kręgach wydaje mi się typowe. Ale oj tam, jest karnawał i radość*. Czasem nawet taki ponurak jak ja tego potrzebuje

____

*Nie jestem pewna, jak tutaj zakwalifikować zeszłoroczne MCR na Letniej Scenie Progresji… To był duży koncert, ale jednak miał taki bardzo, hm, polowy charakter.

**To wydaje mi się w ogóle dość charakterystyczne dla BMTH… Duża dawka wściekłości na świat, przyprawiona taką dawką samoświadomości i ironii, by można było złapać oddech. Ale nie za dużą, to nigdy nie przechodzi w żarciki ze wszystkiego w rodzaju South Parku.

***W sumie to dość „interesująca” definicja muzycznej radości, heh.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s