[wiedźmowo, noworocznie, czytelniczo]

Na samym początku stycznia naczytałam się bardzo dużo cudzych snów – wszystko przez japońskie wierzenie, że pierwszy sen w roku (初夢 hatsuyume) stanowi swojego rodzaju wróżbę na nadchodzące dwanaście miesięcy. W mojej pamięci ze studiów obija się przekonanie, że ten auspicyjny duch obejmuje nie tylko sny, ale też inne czynności; że pierwsze aktywności w roku mają *znaczenie*. Chyba nie mam tutaj racji, a w każdym razie nie udało mi się tego zweryfikować… Wiecie, jak to jest. Czasem mózg wytwarza swoje własne wspomnienia i przekonania. Ale gdyby tak było, to hmmm, trend na 2023 mam bardzo wyraźnie zarysowany.

Pierwszy film roku: The Craft: Legacy.

(Nie wiedzieliście, że kultowy film The Craft doczekał się kontynuacji? To już wiecie. Miała premierę w 2020 roku, a teraz jest na Netflixie. Doczekała się okropnych recenzji, moim zdaniem trochę niezasłużenie… Nie jest to bardzo dobry film, połowa ciekawych wątków zniknęła w nim gdzieś w połowie, ale jest ładny – w taki instagramowo-jesieniarski sposób, co wcale nie jest wadą, jeśli chodzi o estetykę – i przynajmniej próbuje podejmować ciekawe wątki).

Pierwszy nowy poznany zespół w roku: Witch Fever.

(Czwórka dziewczyn z Manchesteru robi wku…ony na ekstremalne chrześcijaństwo i patriarchat punk. Co ciekawe, ten punk brzmi… Trochę głupio mi używać słów „ładnie” lub „przyjemnie”, bo to nie jest jego cel, ale no, dobrze mi się ich słucha. Brzmienie nie boli w uszy, a równocześnie wciąż jest intensywny. A czasem nawet znajdą się wolniejsze kawałki, wpadające trochę w estetykę doom <3).

Pierwszy zaczęty serial w roku: „The Witches of Mayfair”.

(Drugi serial w wampirzym uniwersum AMC+, które – jak widać – zamieszkiwane jest przez dużo więcej „nadnaturalnych” istot niż same wampiry. Na razie ukazały się dopiero dwa odcinki, więc jeszcze nie mogę sobie w pełni wyrobić opinii, ale wciągnęłam się).

Nie zaplanowałam sobie tego, serio! Nie usiadłam i nie stwierdziłam, że o, teraz będę tylko czytać, oglądać i słuchać o czarownicach. Owszem, ten temat bardzo mnie od jakiegoś czasu interesuje, ale dużą rolę odegrał też przypadek i synchroniczność premier.

Niemniej jedna wygląda na to, że mój rok 2023 – a przynajmniej styczeń – zapowiada się na mocno „wiedźmowy”. Czujcie się uprzedzeni.

Każdy z wspomnianych przeze mnie tekstów kultury zasługuje na osobne omówienie. Teraz jednak chciałabym się skupić na mojej pierwszej przeczytanej w tym roku książce. Nie wiem, czy się domyśliliście, ale ona również w pewnym sensie jest o czarownicach 😉 Napisałam „w pewnym sensie”, bo do tej pory w swoich kulturowych eksploracjach miałam do czynienia głównie z fikcyjnymi czarownicami, albo z czarownicą jako swojego rodzaju feministycznym archetypem. Ale pewne tytuły za często przewijały mi się w wyszukiwaniach, recenzjach innych książek, bibliografiach, aż w końcu zrozumiałam, że jednak nie uniknę intensywnego kursu z neopogaństwa i czas się z tym zmierzyć.

Na pierwszy ogień wybrałam książkę, „Drawing Down The Moon”. Jej autorka, dziennikarka i kapłanka Wicca Margot Adler, w późnych latach 70. postawiła sobie za zadanie zbadanie wspólnot czarownic i współczesnych pogan w Stanach Zjednoczonych. Podeszła do tego tematu od strony socjologiczno-akademickiej: wywiady, badania terenowe, gromadzenie źródeł, lektura zinów i magazynów, więcej wywiadów, więcej badan terenowych. W wyniku tego wysiłku powstało naprawdę imponujące kompendium różnych amerykańskich ruchów, grup i filozofii, które można określić jako współcześnie pogańskie.

„Drawing Down The Moon” nie stanowi jednak wyłącznie archiwum. W książce wyraźnie wybija się zacięcie krytyczne (w tym akademickim sensie). Oprócz spisywania historii różnych tradycji Adler przyglądała się też kwestiom feminizmu, LGBT+, ekologii i uczuć religijnych wewnątrz neopogańskich wspólnot. Nie ukrywała przy tym, że ma trochę własnych pomysłów na to, jakie podejście może być najbardziej ciekawe, rozwijające czy też korzystne dla społeczności i świata. Warto jednak podkreślić, że choć autorka często wyrażała w tekście własne opinie, to bardzo się pilnowała, by nie przedstawiać ich jako konsensus i odróżnić je od głosów innych osób. Często rezygnowała z parafrazowania – co we współczesnej akademii chyba by nie przeszło – na rzecz bezpośrednich, często bardzo długich cytatów, z wywiadów, listów i innych źródeł. Z jednej strony może trochę męczyć w trakcie lektury, a z drugiej: dobrze oddaje to wielogłos społeczności złożonej z wielu bardzo małych społeczności.

Pierwsze wydanie książki Adler pochodzi z 1979 roku. W związku z tym można by zadać dość uzasadnione pytanie: czy „Drawing Down The Moon” stanowi jedynie ciekawostkę historyczną, zapis pewnego etapu z rozwoju amerykańskiego neopogaństwa? Co ciekawe: odpowiedź brzmi „nie”, głównie dzięki podejściu samej autorki. Każde nowe wydanie było bowiem aktualizowane. Nie tylko zmieniały się przedmowy: Adler w wielu miejscach dopisywała nowe uwagi, fragmenty, czy wręcz całe podrozdziały. Aktualizowanie wiedzy o tak dużym zjawisku (ponad milion obywateli USA deklarowało się w 2008 roku jako poganie – a ilu się nie przyznało?) brzmi jak zadanie na całe życie… Nawet nie umiem przekazać, jak bardzo szanuję tę pracę i wytrwałość. Niestety, w pewnym momencie praca ta ustała z przyczyn niezależnych – Adler zmarła w 2014 roku. Ostatnie wydanie „Drawing Down The Moon” pochodzi z 2006 roku; to nie jest aż tak dawno, ale od tego czasu miała miejsce cała rewolucja internetowa, która na pewno sporo zmieniła w społeczności. Bardzo bym chciała, żeby ktoś podjął tę pracę i kontynuował aktualizowanie „Drawing Down The Moon” – czy to w kolejnych wznowieniach, czy też w osobnej pozycji.

Na sam koniec chciałabym podzielić się kilkoma wnioskami, które zrodziły się w mojej głowie przy lekturze tych co bardziej krytyczno-akademickich fragmentów książki. Myślę, że mogą one zaciekawić nawet te osoby, które zupełnie nie czują zainteresowania neopogańskimi praktykami, dotyczą one bowiem kwestii, które łatwo można zuniwersalizować.

Pierwszy wniosek zapiszę w stylu matematycznym, bo bardzo ciężko jest mi go przekuć w stylistycznie poprawne zdanie.

czarownice jako postaci fikcyjne/popkulturowe
=/=
archetyp czarownicy w myśli feministycznej
=/=
czarownice – wyznawczynie i kapłanki neopogańskie lub Wicca (płci dowolnej)

Niby to jest banalny wniosek, a jednak – tak łatwo wpaść w pułapki i uproszczenia, zwłaszcza gdy tak jak ja lubi się gonić za archetypami i kulturowymi wzorami. W przypadku słowa „czarownica” nie ma tak łatwo! Zawsze trzeba określić zbiór, od którego się wychodzi i potem sprawdzać, czy gdzieś się zazębia z pozostałymi, inaczej wyjdzie straszny myślowy bałagan. Adler pomogła mi uporządkować ten podział. Co więcej, napisała rozdział o naprawdę fascynujących relacjach między „czarownicami pogańskimi” i „czarownicami feministycznymi” w latach 70., ciekawy nie tylko jako źródło historyczne (bo sama Adler trochę tak go potraktowała w wydaniu z 2006 roku), ale też daje do myślenia na temat tego, jak czasem związki pomiędzy tematami, które uważamy za naturalnie idące w parze, okazują się dużo mniej oczywiste.

Wniosek numer dwa zaskoczył mnie chyba najbardziej. Otóż najwyraźniej nie trzeba WIERZYĆ w pogańskie bóstwa, żeby uznać się za neopogankę. Brak wiary nie stanowi też przeszkody do brania udziału w rytuałach.

To znaczy tak, z jednej strony to oczywiste, bo w kościele chrześcijańskim też raczej nikt nie robi egzaminów z wiary na wejściu, ale… Jednak ten akcent na WIARĘ jest mocny w dogmacie, prawda? A do tego jeszcze dochodzi „nie będziesz miał bogów cudzych przede mną” i tak dalej… Chrześcijaństwo jako religia wyraźnie zakłada monopol na sprawy duchowe swych wiernych. I myślę, że to gdzieś zostaje w wychowaniu i kształtowaniu poglądów, nawet jeśli ktoś z samej religii chrześcijańskiej rezygnuje.

A poganie? Jeśli mam wnioskować z tego, co pisała Adler, większość praktykuje zupełnie inne podejście. Politeizm? Spoko. Łączenie różnych tradycji? Jak ktoś tak czuje i nie obraża przy okazji wierzeń innych, to czemu nie. Traktowanie bóstw jako „psychologicznych archetypów”, pomocnych w trakcie pracy ze sobą? Super! Mam wręcz wrażenie, że co najmniej połowa rozmówców i rozmówczyń Adler wychodziła z takiego założenia. U niektórych potem przeszło ono bardziej w stronę wiary, a przynajmniej otwartego agnostycyzmu, a inni pozostali przy poczuciu, że bóstwa nie istnieją jako byty, ale są pomocnymi figurami psychologicznymi. Sporo osób opisywało też rytuały jako coś, co pomaga ustabilizować życie, zaspokaja potrzeby kontaktu z innymi, czy też jakiejś ciągłości w życiu.

A jeszcze inne grupy pogańskie opisane w „Drawing Down The Moon” powstały DOSŁOWNIE jako żart i/lub eksperyment artystyczny czy też psychologiczny. A potem przerodziły się w poważną (albo przynajmniej poważniejszą) praktykę.

Przyznam, że wysadziło mi to mózg.

Trzecie refleksja ma bardziej otwarty charakter. W jednym z przytoczonych w książce wywiadów padło zdanie: „poganizm jest duchowością ruchów ekologicznych”. Adler zdaje się podzielać tę opinię, w rozdziale o pogaństwie i ekologii pisała wręcz, że była zaskoczona, jak mało ten temat był popularny w tej społeczności w latach 70. (w 2006 roku podobno to się już zmieniło). Osobiście bardzo popieram, żeby jak najwięcej pogan było zaangażowanych w ruchy ekologiczne, czy też w walkę ze zmianami klimatu. Choć akurat o klimacie Adler pisała dość mało, bo dopiero niedawno mainstream przestał aktywnie umniejszać problem klimatyczny. Bardziej skupiała się na degradacji środowiska, wymieraniu gatunków. Wątek klimatu też był obecny w tekście, ale nie wydawał się najważniejszym zagrożeniem. Ale wracając do przerwanej myśli: tak, jestem za tym, by poganie jako społeczność angażowali się w tę walkę, no bo w ogóle WIĘCEJ LUDZI powinno brać w niej jakikolwiek udział. Ale tak się zastanawiam… Miałam takie wrażenie, że implikacja tego zdania łączy ekologię z pogaństwem w bardzo ścisły sposób, jakby bez tej duchowości aktywizm na rzecz Ziemi nie miał prawa się udać. Nie wiem, czy się z tym zgadzam. Czy ludzie faktycznie potrzebują duchowości, żeby czuć więź z planetą, walczyć ze zmianami klimatu? Czy wystarczy tania fotowoltaika i wymiana sieci przesyłowych? 😉 A jeśli tak, to czy na pewno ekologia i poganizm są taką oczywistą kombinacją? Owszem, zbieżności są wyraźne, ale jakoś… Nie wiem, muszę to przemyśleć.

Co nie zmienia faktu, że to zdanie mocno mi utkwiło w głowie jako… ważne. W jakiś sposób.

Okej, to chyba by było ode mnie na tyle dziś. Nie ma błyskotliwych odkryć na koniec, jest myślenie i fascynacja. I zmiany klimatu. Zawsze te zmiany klimatu, ech.

To może zapytam się was, jak rozpoczęliście rok 2023? Widać jakieś wzorce w tym, co czytacie i czego słuchacie? Czy według was to, hehe, myślenie magiczne? 🙂

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s