CW: przemoc, gwałt
Pamiętam, jak na przełomie września i października wracałam do domu z… Nawet już nie wiem. Z czegoś. Otwieram drzwi, a z pokoju wita mnie muzyka, której nie znam. To się czasem zdarza (rzadko, bo jednak mamy z mężem podobny gust), ale nie zawsze nowe dźwięki od razu przykuwają moją uwagę. Tym razem jest inaczej, zaczynam się wsłuchiwać już przy zdejmowaniu butów.
Kurczę, nie znam, ale brzmi bardzo fajnie. Z jednej strony brzmi jak coś spod znaku Nieświętego Zakonu Imienia Chelsea Wolfe[1]. Gitarowa ściana dźwięku skontrastowana z eterycznym, czystym damskim wokalem – tę formę można uznać już za klasykę. Ale za chwilę odzywa się niepodrabialnie elektroniczny bit. Trochę kojarzy mi się z HEALTH, ze względu na zimne brzmienie, a trochę z jakąś ośmiobitową gierką, bo ma taką pikselową strukturę, jakimś cudem równocześnie tworzy melodię i rytm. Całość zapala chyba wszystkie lampki zainteresowania, jakie wyrastają w mojej głowie. Szkoda tylko, że najwyraźniej trafiłam na końcówkę albumu – zanim się ogarnęłam po powrocie, zdążył się już skończyć.
– Co to? – krzyczę w pokój.
– A takie coś, co mi [kolega] polecił – słyszę w odpowiedzi. – Mówił, że to metalowa Lingua Ignota.
[Dygresja: nie chcę tu robić Sherlockowego napięcia, więc uprzedzam: jeśli komuś nic nie mówi takie porównanie, spokojnie, za parę akapitów powiem parę słów i o projekcie Lingua Ignota.]
To mnie trochę zbiło z tropu, bo mimo szczerych chęci jakoś podobieństwa nie wyłapałam. Ale jest to rekomendacja, obok której nie umiem przejść obojętnie. Postanowione: muszę przesłuchać ten album w całości.
Parę dni później mam akurat chwilę wolnego, więc wracam do tematu. Wstukuję nazwę zespołu GGGOLDDD (tak, przez trzy G i trzy D) i tytuł albumu, „This Shame Should Not Be Mine”. Włączam. Słucham. Wszystko, czego się spodziewałam po przypadkiem usłyszanej końcówce albumu, jest i na jego początku, choć podane w dużo cięższej formie. Znając mój gust, powinnam być absolutnie zadowolona…
I to nie jest tak, że nie podoba mi się, co słyszę, ale jednak ta muzyka budzi we mnie dyskomfort. Podchwycone ze słuchu słowa, choć zniekształcone (jak to zwykle w śpiewaniu bywa), tylko ten dyskomfort potęgują. Nie no, muszę sprawdzić, czy to jest o tym, co mi się wydaje.
Dwie minuty później:
– Ej, a ty wiesz, że ten album jest o gwałcie?
– Noooo, tak mi się wydawało.
– To już wiesz na pewno, bo właśnie sprawdziłam…
Okej. Przynajmniej porównanie do Lingua Ignota się wyjaśniło.
~~~~
Nie wiem, na ile Kristin Hayter aka Lingua Ignota jest znana poza kręgami intensywnie zainteresowanymi muzyką. Raczej nie usłyszycie jej w typowym radiu, i w sumie nic dziwnego: mieszanka noise’u, industrialu z klasycyzującym pianinem, do tego wokal przechodzący od niemal operowych melodii do wrzasku…[2] Niekoniecznie to pasuje do, nie wiem, niedzielnego śniadania o 10 rano. Po prostu, to jest muzyka do przeżywania, a nie słuchania w tle.
Ma to zresztą sens, gdy spojrzy się na, nazwijmy to, liryczny aspekt twórczości Hayter. Nie owijając w bawełnę: wszystko, co tworzy, ma źródła w doświadczeniu przemocy w związkach[3]. Fizycznej, emocjonalnej i – przynajmniej w części utworów – seksualnej. Trudno oczekiwać, żeby muzyka wywodząca się z takich przeżyć brzmiała jak wata cukrowa i owieczki.
~~~~
Jeśli zaś chodzi o GGGOLDDD i „This Shame Should Not Be Mine, historia stojąca za tym albumem jest następująca: wokalistka zespołu, Milena Eva, została zgwałcona w wieku 19 lat. Z przytaczanych w recenzjach i wywiadach wypowiedzi wynika, że początkowo stłumiła to doświadczenie i traumę. Jednak z biegiem lat zaczęła się ona przesączać do twórczości i życia artystki, aż w końcu wybuchła w czasie pandemii. Jak to często bywa w przypadku muzyków, proces przeżywania traumy i wychodzenia z niej wpłynął znacząco na twórczość wokalistki. Warto jednak odnotować, że w tym przypadku to cały zespół zgodził się na stworzenie albumu o tym przeżyciu i postawienie Mileny w centrum – uważam to za bardzo budujący przykład solidarności.
~~~~
Osobiście uważam projekt Lingua Ingota za coś, co wykracza poza wszelkie ograniczenia gatunkowe, czy nawet medialne. To już jest po prostu Sztuka przez wielkie SZ. Strasznie szanuję Kristin, strasznie jej współczuję przeżyć i podziwiam, że w ogóle miała siłę przekuć taką traumę w cokolwiek konstruktywnego (muzyka jest konstruktywna). A jednak przyznam, że album GGGOLDDD dużo mocniej walnął mnie w emocje.
Może to kwestia tego, że zostałam wzięta z zaskoczenia. Słuchając płyt Lingua Ignota wiedziałam, z czym będę mieć do czynienia. Nawet nie musiałam nic sprawdzać, ostrzeżenie przyszło wraz z polecajką. Tymczasem za „This Shame Should Not Be Mine” zabrałam się bardzo spontanicznie i bez wcześniejszego researchu, jakoś nie byłam przygotowana na stawianie mentalnych tarcz.
Może chodzi bardziej o same słowa utworów. W sumie obie wokalistki nazywają swoje doświadczenia wprost. Kristin jednak dodatkowo tworzy w tekstach specyficzną metaforykę, powiązaną z imaginarium chrześcijańskim. Przez to w jej tekstach religia często staje się metaforą przemocy, a opis przemocy może być odczytywany jako metafora religii. Mam olbrzymią słabość do wszystkiego, co jedzie po chrześcijaństwie – wybaczcie mi, osoby wierzące, nie chodzi tu o was, tylko o zgniliznę instytucji – przyznam więc, że jest to dla mnie kolejny powód, dla którego Linguę Ignotę uwielbiam. Ale jednak tego rodzaju metaforyka raczej działa u mnie na ośrodki intelektualne niż na emocje. Milena natomiast zupełnie zrezygnowała z metafor. Może nie przedstawia samego wydarzenia wprost, ale swoje odczucia owszem. Nic nie zasłania przeżytego przez nią wstydu, wstrętu, poczucie „brudu” i krzywdy.
Ale jest też inna możliwość. Może płyta GGGOLDDD wydała mi się mocniejsza, bo melodycznie ich album idealnie wbił się w mój gust? Słuchanie Lingua Ignota jednak zawsze wiąże się z pewnym… wysiłkiem. Trochę jak koncert muzyki klasycznej, jazzu, czy rapu. Owszem, dla niektórych tego rodzaju formy są naturalne jak powietrze, ale jednak ja nie czuję z tym takiej instynktownej więzi. Choć jeśli ktoś by mnie zapytał o zdanie, oczywiście, że odpowiem „Lingua Ignota? Zajebista”, i to bez żadnego namysłu. Ale mimo wszystko. Doceniam, szanuję i naprawdę chcę słuchać takich rzeczy, ale odruchowa miłość to to nie była. A „This Shame Should Not Be Mine” to muzyka idealnie dla mnie, instynktownie kocham wszystkie jej składniki, które wymieniłam na początku. A potem, kurde, okazuje się, że chcę pokochać płytę o gwałcie.
~~~~
Co prowadzi mnie do takiego pytania: czy muzykę o ciężkich przeżyciach w ogóle można oceniać kategoriami estetycznymi? To znaczy, oczywiście, że można, ani nikt mi tego nie blokuje fizycznie, ani nie zabrania. Gdybym musiała napisać recenzję w ramach pracy, pewnie dałabym 10/10 z odpowiednim opisem. Rozpływałabym się nad formą, podkreśliła wagę tematu, wspomniała coś o symbolice okładki – zbroja jako coś, co chroni ale też obciążą… I tak dalej, et ceterae. Ale jednak czuję się odrobinę nieswojo wtłaczając tego rodzaju dzieła do ciasnych ramek recenzji i standardowych polecajek. Niektóre albumy (ukośnik filmy ukośnik książki) chyba nie muszą mieć gwiazdek, po prostu są WAŻNE.
Przy czym jasne, zdarzają się teksty o traumatycznych przeżyciach, które… no, niekoniecznie bym uznała za dobre, tak w oderwaniu o treści. W takich przypadkach raczej unikam o nich rozmowy. Nikomu nic dobrego nie przyjdzie z tego, że powiem: „o, ten album to gówno”. Może komuś akurat pomaga się uporać z własną traumą? I co, wejdę z buciorami w czyjeś przeżycie, bo mi się nie podoba? Nie chciałabym tego robić.
Tak, pisząc o złych tekstach o traumach mam bardzo konkretny przykład w głowie. Nie, nie powiem jaki. Na pewno nie chodzi tu ani o Lingua Ignota, ani o najnowszy album GGGOLDDD. Oba te przedsięwzięcia artystyczne brzmią niesamowicie. Moim zdaniem.
~~~~
Gdybym jednak mogła wybrać pomiędzy dwoma światami… Takim, w którym istnieją albumy „Caligula”, „Sinner Get Ready”, „This Shame Should Not Be Mine” i takim, gdzie tych albumów nie ma, bo Kristin i Milena nie przeżyły traumy, która pchnęła je do ich stworzenia… Oczywiście, że wybrałabym ten drugi. Owszem, na co dzień raczej wyznaję filozofię, że cierpienie w życiu jest nieuniknione – bo jest[4] – i w związku z tym marzenie o świecie bez niego jest trochę konstrproduktywne. Ale! To nie dotyczy wszystkich rodzajów cierpienia. A już na pewno nie dotyczy przemocy.
W przeciwieństwie do takich rzeczy jak choroby, śmierć, czy nawet nieporozumienia międzyludzkie, przemoc nie jest nieunikniona. To jest wybór osoby, która się przemocy dopuszcza. Świat bez takiej przemocy może się obejść, a wręcz skorzystałby na jej braku. Dlatego wierzę, że warto i trzeba jej przeciwdziałać, a także że warto i trzeba wierzyć w to, że świat bez niej może istnieć.
Dopóki jednak nie mogę dokonać takiego wyboru… Dopóki wciąż żyjemy w świecie przemocy… Dobrze, że część osób jest w stanie przekuć ją w coś, co nie jest tylko i wyłącznie destrukcją. Już za sam fakt takiego działania GGGOLDDD i Lingua Ignota zasługują na uznanie. Choć czasem – za sprawą ludzkich wyborów – rzeczywistość wokół robi się bardzo mroczna, ich twórczość może posłużyć za światełko w w tej ciemności.
~~~~
Dziś przypada Międzynarodowy Dzień Na Rzecz Eliminacji Przemocy Wobec Kobiet, ustanowiony oficjalnie przez ONZ w 2000 roku, choć jego historia sięga lat 60. XX wieku.
Jeśli doświadczasz przemocy, lub potrzebujesz porady, jak poradzić sobie w przemocą wobec kobiet w swoim otoczeniu, w ramach Fundacji Feminoteka działa telefon przeciwprzemocowy. 888 88 33 88, czynny od poniedziałku do piątku, od 11 do 19.
_________________________________
_________________________________
[1]W tym zakonie umieszczam różne projekty, niby nie aż tak do siebie podobne, ale… Jednak wszystkie opierają się na tej osi „kobieta śpiewa do mrocznych gitar”. Należą do niego m. in. Anna voun Hausswolff, Darkher, King Woman, Frayle. Nie upieram się, że wszystkie te artystki inspirują się Wolfe, czy też że ona była jakąś pionierką – po prostu chyba jest najbardziej rozpoznawalna w mainstreamie.
[2] To tylko przybliżony opis, ale mniej więcej oddaje twórczość Hayter do płyty Caligula włącznie. Na ostatniej płycie Lingua Ignota, „Sinner Get Ready”, instrumentarium znacząco się poszerza, między innymi o banjo na smyczek, dzwonki, psałterion, dulcimer appalaski/cymbały appalaskie, Moog i inne kosmiczne rzeczy.
[3] Niestety, liczba mnoga jest tu uzasadniona. W wywiadach udzielanych pomiędzy premierą „All Bitches Die” a „Caliguli” (czyli 2017-2019 rok) wspominała o jednym przemocowym związku, z którego wyszła. Noise’owa twórczość jako Lingua Ignota miała być po części zemstą, po części oczyszczeniem za tamte przeżycia. Nie wiem, czy Kristin kiedykolwiek wymieniła tego przemocowca z nazwiska, ale zapamiętałam, że był on kimś z lokalnej sceny muzycznej. Niestety, kolejny związek też okazał się pełen przemocy, w tym właśnie seksualnej. Więcej można przeczytać w oświadczeniu Kristin z grudnia 2021 roku: https://docs.google.com/document/d/1RashVW63u0JVl2WhjeUTo3nrnPgh4_sQpKF2j-6_iy0/
[4] No chyba, ze w ogóle się nie ma żadnych więzi rodzinnych, społecznych, a do tego może się utrzymać ciało w idealnym stanie aż do zgonu. A i wtedy nie jestem pewna, czy jakaś forma cierpienia by się jednak nie pojawiła. Hm.