Sonic Symbolism to anglojęzyczny podcast, w którym Björk razem z przyjaciółmi omawia swoją twórczość, płyta po płycie. Naturalnie stanowi on niezwykłą gratkę dla fanów islandzkiej artystki (to ja) oraz osób zainteresowanych historią muzyki popularnej i procesem jej powstawania (również ja), do tego jest zmontowany w niezwykle przyjazny i interesujący sposób. Nie piszę tych słów w ramach reklamy… a w każdym razie to nie jest mój główny cel w tej chwili. Choć oczywiście podcast polecam. W tej chwili jednak kieruję swoją – i waszą – uwagę na tytułowy „dźwiękowy symbolizm”.
Każdy odcinek zaczyna się od recytacji kolorów, emocji, brzmień, pojęć, które ukształtowały omawiany w danym tygodniu album. Im bliżej dnia dzisiejszego, a dalej od solowego debiutu Björk, tym lista ta jest dłuższa i bardziej skomplikowana. Znając nowsze albumy artystki trudno się temu dziwić: stojące za nimi koncepcje swoim dopasowują się swoim skomplikowaniem do jej doświadczeń, ale też do otaczającego nas świata. Nie inaczej mają się sprawy z najnowszą płytą Islandki, zatytułowaną Fossora (z łaciny: ta, która kopie). W albumie tym zawiera się mnogość przeżyć, nieomal cały świat. Ciężko jest pochwycić krytykom i/lub recenzentkom wszystkie jego elementy. Dlatego pomyślałam, że spróbuję stworzyć osobistą minilistę „dźwiękowych symboli”, jakie wyłowiłam z otchłani Fossory. Za parę tygodni, gdy ukaże się kopiący (koparkowy?) odcinek Sonic Symbolism, będę ją mogła porównać z listą samej Björk. Nie ukrywam, ciekawa jestem, ile procent się powtórzy… A osoby czytające tego bloga będą miały z tego tyle, że porównają swoje opinie z moją. A jeśli ich nie mają, bo nie słuchały albumu, przynajmniej będą mogły się zorientować, czy Fossora w ogóle ich interesuje. Same zyski.
No to zaczynam. Ekhm.
The words that describe Fossora are…
Słowa opisujące Fossorę to…
🍄 fungi 🍄 grzyby 🍄
„Grzyby”, wraz ze wszystkimi formami, odmianami i synonimami, to pierwsze i najbardziej oczywiste słowo związane z Fossorą. Ostatecznie pojawiają się na okładce płyty, w teledysku do singla „Atopos”, w tytułach i tekstach połowy utworów… A poza tym sama artystka określiła tę płytę mianem „swojego grzybnego albumu”. Jak stwierdziła w wywiadzie dla portalu Pitchfork, chciała oddać poczucie zakorzenienia, okopania się – stąd tytuł płyty – które towarzyszyło jej podczas pandemii. Korzenie drzew jednak nie pasowały do jej stanu ducha: w jej wizji płyta inspirowana drzewami byłaby „statyczna i stoicka”, podczas gdy grzyby są „radosne”, „szampańskie” (ang. bubbly) i „psychodeliczne”.
Wszystkie te przymiotniki dość dobrze pasują do ogólnego nastroju płyty. Björk nie ucieka w nim od ciężkich tematów, w rodzaju radzenia sobie z poczuciem bycia ofiarą czy żałoby po zmarłym rodzicu. Większość piosenek jednak obraca się wokół poczucia miłości i więzi z innymi, a ogólny efekt – przynajmniej według mnie – nastraja optymistycznie i wnosi do życia radość. Z kolei szampański nastrój wprowadza sekcja rytmiczna, w wielu miejscach opierająca się na rytmach… latynoskich, a konkretniej na tzw. dembow. W życiu się nie spodziewałam, że kiedykolwiek napiszę „Björk” i „latino” w jednym zdaniu, ale wystarczy pierwsze parę sekund z płyty, żeby usłyszeć charakterystyczne „pam-PA-pa-pam, pam-PA-pa-pam”, rodem z letnich przebojów Radia Zet. I nawet nie brzmi to kiczowato! Serio jestem zdziwiona[1].
[1]Aczkolwiek najbardziej lubię te fragmenty, gdzie taneczny rytm zmienia się w coś, co podobno nazywa się gabber. Ja na to mówię „fajny techno wpierdziel” 😀 W tym klimacie polecam zwłaszcza końcówkę „Atopos”, końcówkę utworu „Fossora” oraz instrumentalno-wokalizowe interludium „Trölla-Gabba”.
Rytmika dembow, na której oparte jest otwarcie Fossory, „Atopos”, przewija się w różnych wariacjach w wielu kolejnych utworach. Tak, nawet takich, które w warstwie instrumentalnej brzmią poważnie, czy wręcz operowo[2]. W moim odczuciu dodaje ona tym grzybnym utworom lekkości. Cokolwiek się nie myśli o letnich hitach latino pop czy reggaetonu, tego typu rytmy zawsze prowokują do kręcenia kuperkami w domowym zaciszu kwarantanny, zorganizowanych na falach oszczędzania na ogrzewaniu i prądzie studiów zdalnych i wszystkich innych przeciwności losu, które każą nam teraz siedzieć we własnych czterech ścianach. A że osobiście jestem fanką tańca przeciw dystopii, nie mogę przeciw temu protestować. Marka zabrania.
[2] O operowym charakterze Fossory pisał na swoim blogu Bartek Chaciński. I ja się z nim totalnie zgadzam! Ale kurczę, jakoś jedno wcale nie wyklucza drugiego. Słuchając takiego „Fungal City” miałam wręcz wrażenie, że słyszę dwa utwory sprzężone w jeden. Ale wcale mi to nie przeszkadzało, jakimś cudem spójność została zachowana.
Okej, radość i szampańskość uchwycona, a co z tą psychodelą? Tutaj proponuję przejście do drugiego konceptu…
🫠 melting 🫠 roztapianie się 🫠
i powiązanego z nim instrumentu, który zarazem jest trzecim słowem na mojej liście…
🎷 wind instruments 🎷 dęciaki 🎷
Jestem na 99% pewna, że w umyśle Björk psychodeliczność łączy się z instrumentami dętymi, a zwłaszcza z basowym klarnetem. Oczywiście, to może być projekcja moich przeżyć, bo nie ukrywam: pierwszy kontakt z „Atopos” rozpuścił mi trochę mózg. Rytm oczywiście rozpoznawałam, głos Björk… Wiecie, on zawsze brzmi jak z innego świata, ale już jestem przyzwyczajona. To te zjeżdżające, absolutnie nieoczywiste harmonie klarnetu, robiły efekt „wow”. A raczej efekt „haj”. Nie mam tu na myśli metafory, tylko jak najbardziej fizyczne doświadczenie ciężkiego upalenia[3]. Przyznam, że byłam wręcz wdzięczna za ten latynoski beat, bo bez niego wnętrze głowy chyba by mi się zmieniło w gluty.
[3] Nie żeby zdarzało mi się to jakoś bardzo często czy też ostatnio.
Powyższy opis brzmi nieco intensywnie, jak coś męczącego. Muszę jednak w tym momencie zastrzec, że już za drugim razem wszystkie te nieoczywiste rzeczy wskoczyły na swoje miejsce i okazało się, że jak najbardziej ze sobą współgrają. Co nie zmienia faktu, że posmak upalenia pozostał.
Nie był to też jedyny utwór, w którym go wyczułam. Jeszcze mocniejszy zamęt wywołuje „Ovule”. Wprawdzie nie ma tam klarnetu, ale jego rolę z naddatkiem przejmują dęte blaszane. A do tego super nierówny rytm, który o metrum słyszał chyba w innym życiu, wokal idący swoją własną ścieżką… Ile tam się dzieje, to ja nawet nie jestem w stanie opisać. Muzyczna złożoność znajduje tu swoje odzwierciedlenie w abstrakcyjnym, pełnym symboli tekście, który na stronie artystki opatrzony jest wieloma komentarzami w rodzaju „to metafora”, „I guess”, „wydaje mi się, że miałam na myśli to???”. W sumie podoba mi się, że ten utwór wymyka się nawet jego twórczyni, nabiera przez to posmaku przesłania z jakiegoś obcego, mykologicznego świata.
Interludia „Mycella” i „Trölla-Gabba” (gdy ich słucham, wyobrażam sobie śpiewające w lesie grzybki), „Fungal City” i „Fossora” mają podobny, zielarsko-odjechany klimat, powstrzymam się więc od powielania opisu. Może tylko wspomnę, że „Grzybne miasto” ma najbardziej rozbudowaną sekcję instrumentalną i faktycznie przypomina niemal operę (z rytmem dembow), ale to wszystko, co mam do dodania. Nie bez powodu jednak na swój „dźwiękowy symbol” wybrałam „roztapianie się” zamiast „psychodeli”. Owszem, to poczucie roztopienia mocno się wiąże z poczuciem odmiennych stanów świadomości, ale jest też dużo większe od narkotycznych skojarzeń. Do tej pory nie wiedziałam nawet, że można się roztapiać, czy też rozpływać na tyle różnych sposobów.
Poświęcone pamięci Hildur Rúna Hauksdóttir – matki Björk i aktywistki – utwory „Sorrowful Soil” i „Ancestress” zmywają ego pojedynczej słuchaczki w fali smutku i zadumy nad żałobą i macierzyństwem. Oparte na niskich rejestrach „Victimhood” przypomina płynącą ku światłu podziemną rzekę, w której roztapiają się osobiste traumy i doświadczenia. Ponownie zaznaczam: to nie metafora. Kojącą ciemność tego utworu czułam niemal na skórze. Gdy zaczyna się kolejna kompozycja z albumu, „Allow”, zmiana nastroju była wręcz odczuwalna fizycznie. Dosłownie miałam wrażenie, że wypłynęłam na słońce i płynę w jakiejś chmurce. Winą za te skojarzenia możecie zrzucić na wykorzystanie fletów[4]. Albo na ciepły głos gościnnie występującej Emilie Nicolas… A może to efekt połączenia głosu Björk z innym damskim wokalem, bo kończący album duet z córką, Ísadórą Bjarkardóttir Barney, wywarł na mnie podobne wrażenie. Jakaś część mnie jednak wierzy, że Björk zaprzęgła tu do pracy jakieś czary, bo to aż nieludzkie tworzyć tak fizyczną muzykę.
[4]Flety były instrumentem prowadzącym na poprzedniej płycie Björk, Utopii. Nie zdziwiła mnie zatem wyszukana gdzieś w Sieci informacja, że „Allow” została skomponowana przy pracach nad tamtą płytą. Cieszę się, że Islandka znalazła dla tej kompozycji miejsce na Fossorze, bo jest serio prześliczna i zasługuje na coś więcej niż dogorywanie na zakurzonym dysku twardym.
Pewną przeciwwagę dla roztapiania się stanowi dla mnie
📽️ cinematic 📽️ filmowość 📽️
obecna zwłaszcza w utworach „Ancestress” i „Freefall”. Pierwsza z tych kompozycji brzmi dla mnie jak coś, co mogłoby się znaleźć w filmie Akiry Kurosawy. Przy czym muszę zaznaczyć, że nie mówię tak wyłącznie ze względu na ambitny, zdecydowanie filmowy w swym charakterze teledysk do tej kompozycji. Nie tylko mi kojarzy się on z Kurosawą, podobne komentarze widziałam również w mediach społecznościowych… Uwierzcie mi jednak, słyszę to również w samej „Ancestress”. Dramatyczne smyczki zawsze kojarzą mi się z muzyką ze starych filmów, a wzbogacające warstwę rytmiczną dzwonki i gongi przywodzą mi na myśl Japonię. Z kolei gościnny występ kwintetu smyczkowego w „Freefall” przywodzi mi na myśl epickie klasyki ze złotego wieku Hollywood. Przyznaję, że teraz mówię o skojarzeniach, ale zawsze mam wrażenie, że w tych starych filmach muzyka obfituje w szczegóły, kojarzy się niemal z operą.
Na co dzień preferuję raczej mniejsze instrumentarium i bardziej… oszczędne kompozycje. Tutaj jednak nie odjęłabym z tych aranży niczego. A poza tym wydaje mi się, że skojarzenia z kinem pomagają nieco zakotwiczyć całość Fossory w naszej otaczającej rzeczywistości. Po pierwsze, trudniej jest się rozpłynąć w grzybni, gdy gdzieś z tyłu głowy tkwi bagaż współczesnej kultury i wspomnienia z nim związane. Po drugie, zamierzeniem tego albumu chyba nie jest eskapizm, a mam wrażenie, że zbytnie rozpływanie się w niebycie też może się przerodzić w formę eskapizmu. Dobrze zatem, że coś jednak trzyma słuchaczy w „tu i teraz”.
Rozpisałam się o brzmieniu, a co z warstwą liryczną? Z tak zwanym PRZESŁANIEM? Jeśli o to chodzi, pierwszym słowem, które przychodzi mi na myśl, jest…
🤱 mother 🤱 matka 🤱
Figura matki pojawia się explicite w trzech utworach. „Sorrowful Soil” i „Ancestress” zostały napisane w hołdzie matce artystki, stanowią swojego rodzaju elegię ku jej pamięci. Z kolei zamykający album „Her Mother’s House” opowiada o tym, co czuje sama Björk, gdy jej córka zaczyna prowadzić samodzielne życie. Jak można się domyślić, przeżywa w związku z tym wzloty i upadki… Ech te matki, zawsze takie same (powiedziałam z czułością). Niewiele mogę tutaj dodać od siebie: utwory mówią same za siebie, a jeśli coś jest niejasne lub symboliczne, Islandka na pewno wyjaśniła to na stronie fossora.com lub w którymś z wywiadów.
Mam jednak takie poczucie, że postać matki niejako czuwa nad całym albumem, nie tylko nad tymi trzema utworami. Oczywiście, tutaj mówię już nie o konkretnych, jednostkowych matkach (Björk, Hildur, matki i babki przed nimi), tylko o sile o zasięgu ogólnoplanetarnym. Częściowo wynika to z mykologicznej warstwy albumu. Widać to zwłaszcza w utworze „Fossora”, w którym tytułowa „kobieta kopiąca” jest równocześnie częścią mycelium, a dodatkowo odpowiada za dalsze rozmnażanie się grzybni.
Her nerves spread like wings at mycelium speed
Into the atmosphere spores everywhere
Jej nerwy rozwijają się jak skrzydła z prędkością grzybni
Zarodniki lecą w atmosferze, są wszędzie wokół
To „wszędzie” jest dla mnie wskazówką, że matka z „Fossory” nie jest wyłącznie jedną, indywidualną matką. Już prędzej mam skojarzenia z jakąś wariacją na temat Maryi. Matka Boska Grzybna? Jak to brzmi?
Inny moment, który według mnie stanowi łącznik pomiędzy poziomem osobistego doświadczenia a tym… większym planem, to jeden z refrenów „Ancestress”.
When you’re out of time, oh, how you look back changes?
Did you punish us for leaving?
Are you sure we hurt you? Was it just not living?
Gdy kończy się twój czas, jak zmienia się to, co widzisz?
Ukarałaś nas, bo odeszliśmy?
Na pewno cię ranimy? Może po prostu żyliśmy?
Choć widzę, w jaki sposób to pytanie może wynikać z osobistej relacji Björk z jej mamą, to jednak silniejsze jest we mnie skojarzenie z „Matką Ziemią” i jej dziećmi. Czy nasz obecny sposób życia automatycznie oznacza kaleczenia Gai, która nas karmi? Czy też ludzie po prostu mają taką ułomną naturę i żyją, jak umieją najlepiej… co niekoniecznie oznacza „najlepiej” dla środowiska, w którym się znajdują? W elegii dla swej matki Islandka zawarła potężną, filozoficzną bombę.
Skoro już wylądowaliśmy koło filozofii, to chyba najwyższy czas omówić ostatni „dźwiękowy symbol”, który znajduje się na mojej liście.
🌙 solar lunarpunk 🌙
Nie wydaje mi się, żeby Björk spotkała się kiedykolwiek z pojęciem „solarpunk”. Od kiedy jednak zaczęłam interesować się jej twórczością, nabrałam mocnego przekonania, że jej twórczość z lat 2010+ w dużej mierze zazębia się z założeniami solarpunka. Biophilię inspirowała wiara w edukację i fascynacja światem natury. Z kolei dyptyk Vulnicura-Utopia opowiada – w dużym skrócie – o wychodzeniu z toksycznych relacji i sytuacji na rzecz tworzenia lepszego świata, szukania swego rodzaju utopii. Te same idee znajdziemy również w setkach solarpunkowych manifestów, opowiadań i wszelkiego rodzaju aktywności powiązanych z tym nurtem.
Na tym tle album Fossora okazuje się logicznym następstwem i rozwinięciem zainteresowań artystki. Fascynacja naturą – jest. Okej, tym razem grzyby zastąpiły geologię i kosmos, ale trudno tu nie dostrzec wspólnego pierwiastka. Wychodzenie z toksycznych sytuacji – jest. O tym właśnie opowiada utwór „Victimhood”. Tworzenie lepszego świata – jest. Wystarczy przypomnieć sobie pierwszą piosenkę z albumu, „Atopos” i jej kulminacyjny wers:
Hope is a muscle that allows us to connect
Nadzieja jest mięśniem, dzięki któremu możemy tworzyć więzi
Ten wers w ogóle powinien stać się solarpunkowm cytatem i mantrą numer jeden, dawno nie widziałam czegoś tak, wybaczcie mi anglicyzm, quotable. Nie jest to jednak jedyny fragment, gdzie pojawia się motyw więzi i kontaktów z ludźmi. Piosenki „Allow”, „Fungal City” i „Freefall” bardzo wprost mówią o ponownym otwieraniu się na drugą osobę, na miłość, o nauce zaufania. Przypuszczam, że podobne przesłanie kryje się też w singlu „Ovule”, choć przyznam szczerze – tej kompozycji za bardzo nie ogarniam. Ale wierzę tutaj opisowi odautorskiemu samej Björk, mimo wszystkich „chyba i znaków zapytania, którymi opatrzyła swoje przypisy.
Dlaczego jednak zdecydowałam się użyć słowa lunarpunk, a nie solarpunk? Nie ukrywam, w dużej mierze wynika to z estetyki albumu. Ciemne barwy, niskie dźwięki (przypominam, że instrumentem wiodącym Fossory jest basowy klarnet), do tego cała ta grzyba otoczka – to wszystko nie kojarzy się zbytnio słonecznie. Co więcej, w moim odczuciu najbardziej solarpunkową płytą Björk była lekka, jasna i flecista Utopia. Mówię tutaj zarówno o treści, jak i o estetyce. O ile Fossora przypomina swoją poprzedniczkę przekazem, o tyle estetycznie i brzmieniowo… Może to oklepana metafora, ale stanowi takie yin do utopijnego yang. Podobnie jak lunarpunkowa estetyka stanowi przeciwieństwo, ale równocześnie dopełnienie solarpunka.
Wydaje mi się jednak, że również na poziomie przekazu i liryki Fossora jest nieco… mroczniejsza od Utopii. Nie chodzi tu o mrok w znaczeniu zła, czy też smutku, depresji. W tych kategoriach pierwsze miejsce w dyskografii Islandki zdecydowanie zajmuje Vulnicura. Nie, mrok na Fossorze wynika raczej z intymności, wejścia w psychologię relacji opartych na miłości. Dla wielu osób to może być wręcz niekomfortowe, takie obserwowanie czyjegoś prywatnego „ja” z bliska.
Jak to się ma do lunarpunka? Według osób piszących o tym koncepcie panuje właśnie przekonanie, że księżycowy odłam tego nurtu powinien zajmować się indywidualną psychologią, tym, co osobiste i irracjonalne. Miałoby to stanowić przeciwwagę dla skupionych na społecznościach i rozwiązaniach narracjach solarpunka, które na części odbiorców sprawiają wrażenie zbyt… Hm, pozytywistycznych. A lekarstwem na to miałoby być właśnie włączenie lunarności (jakkolwiek ktoś to rozumie) jako przeciwwagi.
Nie jestem jakoś szczególnie przekonana o konieczności takiego podziału, ale… Faktycznie, Fossora wydaje mi się dużo bardziej „księżycowa” niż „słoneczna”, pod każdym możliwym względem. Najważniejsze, że wymowa całości pozostaje w rejestrze optymizmu, rozumianego nie jako bezmyślne „wszystko będzie dobrze”, ale jako wiarę w to, że możemy być lepsi i zachęcanie do rozwoju w tym kierunku.
Choć trzeba przyznać, że nawet Björk nie jest w pełni odporna na pesymizm współczesności. Gdy w wywiadzie dla Pitchforka omawiała znaczenie grzybów w kontekście nowej płyty, wspomniała o ich odporności na promieniowanie. Dodała też mimochodem: „pewnie świetnie sobie poradzą, jeśli my…”.
I cisza. Jeśli my zginiemy?
Na szczęście, jak relacjonuje Jazz Monroe, artystka odepchnęła kryjący się w tej myśli nihilizm. To chyba oznacza, że jeszcze jest nadzieja dla ludzkości. Nie chciałabym żyć w świecie, w którym Björk straciłaby wiarę przyszłość. Sama artystka pewnie też nie. Dlatego, cóż, chyba warto potraktować Fossorę nie tylko jako przeżycie artystyczne ale też inspirację do nieco bardziej lunarpunkowego życia. Ćwiczmy mięśnie nadziei, łączmy się, nauczmy się czegoś od grzybków. I kręćmy kuperkami do dobrej muzyki, póki jeszcze mamy możliwość.