[SUBIEKTYWNE MUZYCZNE PODSUMOWANIE KWIETNIA ¼]
Właśnie skończyła się majówka, pełna słońca, bzów i małych kaczuszek, przez co tym trudniej sięgnąć umysłem do do poprzedniego miesiąca. Bo też tegoroczny kwiecień zupełnie spełnił pokładanych w nim oczekiwań: był deszczowy i smutny, nawet nie ze względu na pogodę, tylko na… no, WSZYSTKO. Tak się złożyło, że te nastrój znalazł też swoje odbicie w muzycznych premierach. Zwłaszcza cztery z nich idealnie oddają ten stan gdzieś pomiędzy chmurami, zimnem, cieniem wojny i ogólnym zmęczeniem XXI wieku. I choć takie określenia nie wydają się specjalnie zachęcające – zwłaszcza w kontraście do słońca, bzów i kaczuszek – to jednak warto na nie zwrócić uwagę. Ostatecznie od czego jest sztuka, jak nie od przepracowywania trudności?
(Autopromocja: do tego pytania wrócimy w majowej audycji dancing in dystopia. Ale na razie skupmy się na muzyce).
Oczywiście w zeszłym miesiącu – jak zresztą w każdym miesiącu – wyszło wiele innych albumów, dużo więcej, niż ktokolwiek byłby w stanie przesłuchać. Ale dla mnie muzyczny kwiecień 2022 rozpoczął się od premiery DISCO4 :: PART II grupy HEALTH. Zaiste, jest to płyta pasująca do nastroju tego miesiąca. Brytyjski zespół od wielu lat tworzy brzmienia pasujące do dewizy „żyjemy w cyberpunku” nie popadając przy tym w przesadne retro, choć przy takim założeniu mogłoby wydawać się to nieuniknione. Projekt DISCO4 nie jest tutaj wyjątkiem. Znalazło się w nim miejsce dla wszystkich elementów, które charakteryzują brzmienie HEALTH: i dla przejmującej chłodem syntezatorowej melancholii, i dla mocnych gitarowych riffów, i dla tanecznych bitów, które sprawiają, że mimo wszystko chce się do tej muzyki skakać i machać rękami. Nie mogło też oczywiście zabraknąć charakterystycznego wokalu Jake’a Duzsika o niesamowicie androgynicznym brzmieniu i jednostajnej melodyce, która w zależności od kontekstu może się kojarzyć z mantrą, androidami lub zespołem Hashimoto.
To jednak nie wszystko, co DISCO4 (podzielone na PART I z 2020 roku i PART II z ósmego kwietnia) ma do zaoferowania. Prawie wszystkie utwory z tych dwóch albumów powstały w kolaboracji z innymi artystami z szeroko rozumianej sceny alternatywnej. Każdy z gości zostawił swój muzyczny odcisk na piosence, w której powstaniu brał udział. Przekłada się to mocno na indywidualne brzmienie dwóch części projektu. Nie wiem, na ile jest to efekt większego planu HEALTH, a na ile „tak po prostu wyszło”, ale wydany dwa lata temu PART I wydaje się zdecydowanie bardziej atonalny i glitchowy, a równocześnie dużo bardziej popowy… Może nawet hyperpopowy, choć to określenie wydaje mi się obecnie bardzo nadużywane. Dobra, ja wiem, że HEALTH dosłownie zatytułował pierwszy utwór z tej płyty CYBERPUNK 2.0.2.0 i faktycznie, jeśli miałabym wyrokować, jak w muzyce powinien brzmieć cyberpunk XXI wieku, to taki kierunek jak najbardziej pasuje. Ale po prostu nie jest on zbieżny z moimi preferencjami i przyznam szczerze, że pierwsza część DISCO4 niespecjalnie przypadła mi do serca.
Co innego PART II. Pomimo sporego zróżnicowania gatunków – od rapu przez ballady i lekki rock aż po Nine Inch Nails i… Lamb Of God XD – jest w tej części pewna spójność i harmonia, której bardzo mi w PART I brakowało. Do tego ten album ma w sobie taką mroczną wrażliwość, która zawsze strasznie mnie zmiękcza. W każdej piosence objawia się nieco inaczej, ale w większości z nich przewija się ta charakterystycznej dla muzyki i subkultury gotyckiej chłodna zaduma i eteryczność. Czasem to kwestia odpowiedniego, eterycznego wokalu, czasem wystarczy zwolnienie tempa po brutanym riffie czy serii screamów… Naprawdę trudno jest to jednoznacznie przypisać do konkretnych zabiegów muzycznych. Wiem jedno: jeśli Health nie nagra chociaż jednej piosenki do nowej adaptacji komiksu Kruk, to będę okrutnie zawiedziona.
Ta harmonia pozornie niedopasowanych do siebie wpływów znalazła też swoje odzwierciedlenie w tekstach płyty. Każdy tekst ma w sobie fragment imaginarium zaproszonego artysty: czasem jest to oczywiste nawiązanie w rodzaju Reznorowych „little piggies”* na utworze napisanym przez HEALTH i NIN, a czasem po prostu widać to w strukturze, nawet jeśli danego współtwórcy się nie zna. To, co je łączy, to pobudzająca wyobraźnię niejednoznaczność. Odnoszę wrażenie, że zamiast nieść ze sobą przekaz, większość piosenek z tego albumu opowiada historie. Tak, to są tego typu teksty, które prowokują do wymyślania opowieści na ich podstawie, wyobrażania sobie bohaterów i fabuł, a przynajmniej scenek z ich udziałem. Kurde, aż bym chciała, żeby ktoś napisał zbiór opowiadań na podstawie tej płyty.
*Nawiązanie do The Downward Spiral, oczywiście.
Jeśli jednak miałabym wskazać i nazwać dominujący motyw liryczny DISCO4 :: PART II, to bym użyła słowa „cierpienie”. Czasem jest ono wyrażone poprzez gniew na społeczeństwo (ISN’T EVERYONE, COLD BLOOD) lub na religię (wszystkie utwory z gnostycko-średniowiecznymi tytułami), a czasem poprzez smutek i rezygnację (DEAD FLOWERS, STILL BREATHING). Zawsze jednak sprowadza się to do podstawowego uczucia: życie w obecnym czasie boli. Bo niewątpliwie całe DISCO4 opowiada o naszej współczesności, nie o żadnych wymyślonych krainach, odległych czasach czy wymyślonych przyszłościach. Wystarczy się przyjrzeć kompozycyjnej ramie całego projektu. PART I zaczyna się utworem CYBERPUNK 2.0.2.0. Jest to jedyna kompozycja na całej płycie, którą HEALTH napisali sami, bez udziału gości. Z kolei PART II kończy się utworem THESE DAYS 2.0.2.1., ponownie skomponowanym wyłącznie przez brytyjski zespół. Przypadek? Nie sądzę**.
**Kompozycyjną symetrię podkreśla też drugi (na PART I) i przedostatni (na PART II) utwór. Obie te kompozycje powstały bowiem we współpracy z francuskim projektem Perturbator, jedynym gościem, który pojawia się na DISCO4 dwa razy.
Zdaję sobie sprawę, że na piśmie może to wyglądać ponuro i niezachęcająco. Mało tego, w sumie może tak nawet ta płyta będzie brzmiała dla niektórych, nie bez powodu mówię, że pasuje do smutnego kwietnia. Mam jednak wrażenie, że DISCO$ ::PART II niekoniecznie wprowadza słuchaczy w złe stany emocjonalne… Bardziej to idzie w stronę refleksji nad emocjami niż w ich przeżywanie, przynajmniej ja to tak odbieram. Myślę też, że ta płyta może stanowić wsparcie dla wszystkich, którzy się zmagają z trudnymi chwilami. Wiele wersów bowiem zachęca do przetrzymania tych wszystkich zmartwień i do szukania jakichś promyczków nadziei, nawet jeśli pozornie nie ma na nie szans. Okej, jest to takie wsparcie „na smutno”, w duchu subkultury gotyckiej, ale ja osobiście czerpię pewną pociechę z tego, że (cytując ostatni utwór albumu)
These days are going nowhere
These days are going fast
These days are going nowhere
These days are all we have