Na końcu recenzji Podziemia pamięci złożyłam obietnicę, że nie będę wrzucać nic z powodu presji „pojawiania się w mediach społecznościowych”, bo w dobie wojny to za bardzo nie wypada. Że będę pisać tylko o tym, co naprawdę mnie porusza i wkręca.. No to mój mózg* wywinął mi numer i nagle zaczął bardzo aktywnie się wzruszać i wkręcać w różne dziwne rzeczy. Dla mnie są one bardzo ciekawe, ładne i warte uwagi, ale czy świat Anno Domini 2022 podziela tę opinię… Trochę wątpię. Wiem tylko, że jak ich nie spiszę i nie wrzucę w Internet, to potem mi będzie smutno. Dlatego postanowiłam stworzyć na nie osobny cykl notek, RESEARCHE NIEISTOTNE. Jeśli macie ochotę na czytanie odklejonych od świata rzeczy, to chętnie pomogę! A jak nie, to spoko 🙂 [*Dość często mam wrażenie, że ja i mój mózg – czy też moje stany intelektualne i emocjonalne – działają nieco rozdzielnie. Jeśli dzieje się coś fajnego, to lubię podążać za mózgiem z prądem, gorzej jak pójdzie w drugą stronę ^_^”]
Wstęp
W kolekcji rzeczy nieistotnych w mojej głowie mam osobną szafkę na rzeczy z kategorii „zespoły, które lubię plus kwiaty”. Nieważne, czy chodzi o fragmenty tekstów, zdjęcia promocyjne, teledyski czy koncerty. Jeśli pojawi się jakiś motyw kwiatowy, ja to zapamiętuję, a moja sympatia dla danego zespołu rośnie. W tej kolekcji znajduje się między innymi sporo materiałów związanych z The Smiths, Ofeliowe zdjęcia Siouxsie Sioux… A także, o dziwo, Nine Inch Nails.
Czemu o dziwo? Bo tak patrząc po powierzchni, projekt Trenta Reznora[1] przynależy do innych skojarzeń wizualno-estetycznych. Co tu dużo mówić, debiut zespołu nazwa się Pretty Hate Machine. Okolice The Downward Spiral to kultowy teledysk do „Closer”, ogólny image melancholijnego Erosa, łączyła się raczej z dusznymi klubami, skórą, pejczykami i estetyką freak show/kuntskamery. Potem przyszło The Fragile, które też mocno siedzi w industrialnej estetyce, choć jest bardziej refleksyjne. Wraz z With Teeth i Year Zero weszły z kolei motywy science fiction…
[1] Od 2016 również i Atticusa Rossa, ale moje rozważania sięgają czasów, gdy jedynym mózgiem za NIN był Trent, więc wybaczcie mi to uproszczenie.
Dalsze płyty również wprowadzają swoje elementy estetyczne i wizualne, ale pewna konsekwencja motywów pozostaje. Powiedziałabym, że w tych wszystkich materiałach powtarza się specyficzny kontrast między dwiema przestrzeniami. Jedna jest wyraźnie wytworzona przez człowieka, ciasna, duszna. To taka kryjówka zapełniona gadżetami muzycznymi i ekspresjami dziwnych ludzkich myśli, często mocno zmechanizowanymi. Druga to zewnętrzny świat, raczej pusty i jałowy. NIN zdaje się preferować puste nieba, morze, jakieś niedookreślone i puste przestrzenie okołomiejskie. W teorii nie ma tu wiele miejsca na eksplorację nieskrępowanej bujności botanicznego życia.
A jednak! Nawet do tego dość, hehe industrialnego[2] krajobrazu Trenta Reznora zdołały przeniknąć motywy roślinne. Mało tego, mam wrażenie, że w świecie Nine Inch Nails tworzą on swój własny mikro-topos, który może bardzo fajnie wzbogacić interpretację twórczości zespołu – o ile je się w ogóle zauważy. Jak coś, to nie jest żaden pocisk 🙂 Sama przez wiele lat je przegapiałam. Może właśnie dlatego teraz te motywy tak mocno do mnie przemawiają… Serio, mój poziom jarania się tym wątkiem jest aż absurdalny, zwłaszcza w obecnych *khe khe* czasach. Do kwestii racjonalizacji tych emocji przejdę później, pod koniec tekstu, na razie jednak chciałabym trochę rozwinąć sam temat kwiatów w estetyce NIN.
[2] Jeśli nie wiecie nic o Nine Inch Nails to już tłumaczę: ten zespół od zawsze opiera swoje brzmienie na elektronice i czerpie wiele inspiracji z industrialu. Oficjalna łatka gatunkowa, o ile mnie pamięć nie myli, to industrial rock.
Przegląd kwiatów w estetyce graficznej Nine Inch Nails
Disclaimer: zaznaczam, że mój… bukiet? Zielnik? Dobra, powstrzymam się od pokusy żarcików… może być niepełny. Nine Inch Nails to zespół o bardzo bogatej dyskografii, w której łatwo się zgubić, bo znaczna część to jakieś single, kompilacje oficjalne, półoficjalne, soundtracki… Jeśli wiecie o czymś, co pominęłam, koniecznie dajcie znać!

Jak pierwszy raz zobaczyłam Trenta leżącego w wodzie wśród liliji niczym jakaś Ofelia, byłam niemal pewna, że jest to sprytny fotomontaż. A tu niespodzianka – zdjęcie autentyczne! Mało tego, robione w 1994 roku, jeszcze na kliszy! (Jako amatorka fotografii analogowej, w tym momencie się rozpływam). Zrobił je Joseph Cultice, który udokumentował sporo momentów zza kulis z czasów pracy nad materiałami do The Downward Spiral. Jak opowiedział magazynowi Revolver w 2019 roku, przedstawiona na fotografii scena pochodzi z pierwotnej wersji teledysku do „ March of the Pigs”. Niestety uznano, że oryginalny koncept zbyt przypomina poprzedni teledysk grupy, zastąpiono go więc nagraniem grającego zespołu. Jaka szkoda… W pierwotnym zamyśle teledysk miał się zaczynać od ujęcia na chillującego/utopionego Trenta, którego tajemnicze ręce porywają w głębinę do jakiejś jaskini, gdzie miałby z zespołem zagrać ten utwór. Właśnie tę scenę Cultice uwiecznił na tym zdjęciu. Czy kadr przypomina ofeliowe obrazy przypadkiem, czy też fotograf celowo tak to ustawił? Tego nie wiem, ale skłaniam się ku drugiej wersji. Wbrew pozorom, Reznor – a przynajmniej jego artystyczna kreacja z lat 90. – ma trochę wspólnego z hamletowską samobójczynią… Wyobraźcie sobie na przykład, że utwór „The Wretched” z Fragile śpiewa damski wokal… I nagle nabiera on takich ofeliowych klimatów. Te wszystkie „co by było gdyby” i „to nie potoczyło się tak, jak tego chciałaś”…
Bonus: reszta zdjęć z kręcenia tej sceny, o charakterze już bardziej zakulisowym (KLIK KLIK!).


O, skoro już jesteśmy przy The Fragile, to pochylmy się trochę nad kwiatami towarzyszącymi temu albumowi. Jest ich całkiem sporo, za co można podziękować Davidowi Carsonowi, głównemu fotografowi/grafikowi, z którym Trent współpracował w tamtym okresie. Najbardziej znane są chyba wariacje rozmytych czerwonych pąków na zielono-białym tle, które pojawiają się w klipie zapowiadającym płytę oraz w szacie graficznej samego krążka. Jak wspomina Carson, „sfotografowałem te kwiaty pod Austin w stanie Teksas. Laboratorium [oryg. The 1 hour place] zadzwoniło i powiedziało, że zepsuli kliszę, bo użyli złego roztworu chemicznego. Ja na to, by i tak je wywołali. I tak właśnie powstało”.
Zdjęcie to, choć pasujące do portfolio Carsona (z tego, co się dowiedziałam, lubił on takie analogowe, rozmyte zdjęcia natury), niekoniecznie pasują do wcześniejszych okładek NIN. Ot, Pretty Hate Machine ma za okładkę „rozciągnięte” komputerowo zdjęcie turbiny, a na potrzeby The Downward Spiral artysta Russell Mills zrobił całą osobną serię kolaży z takich uroczych materiałów jak ziemia, rdza, krew, bandaże. Można powiedzieć, że oprawa graficzna w jakiś sposób oddawała mrok i hm, pewną edgy tematyczno-estetyczną bezkompromisowość samej muzyki. A tu nagle kwiaty… Wodospady i muszle z przedniej okładki, choć zdecydowanie mniej bezkompromisowe, można by jeszcze podciągnąć jakoś pod ten trend oddawania mroku. Wysnuwać interpretacje, że morze i woda to metafora smutku obecnego na Fragile, albo że abstrakcyjne, celowo rozmyte i dziwnie skadrowane obrazy z okładki w jakiś sposób zakrzywiają rzeczywistość. Ale te kwiaty… Tu nie ma nic mrocznego edgy. Jest co najwyżej pewna melancholia i kruchość. (Zawsze tłumaczę sobie tytuł tej płyty na „Kruche”).



Carson odpowiadał też za okładki singli do tej płyty: „We’re In This Together” i „The Day The World Went Away”. W obu przypadkach można zauważyć kontynuację motywów florystycznych. Ale to, co mnie osobiście urzekło najbardziej to praca wielbiciela Carsona, Roba Sheridana. Jego pierwszym projektem dla NIN była oprawa graficzna kompilacji remiksów, Things Falling Apart[3]. Ujmę to w ten sposób: mam tę płytę na półce od 10 lat. Dzie-się-ciu. A dopiero parę dni temu, gdy zobaczyłam promujący ją klip MTV, przyjrzałam się jej na tyle dokładnie, by dostrzec, że te abstrakcyjne maziaje wcale nie są abstrakcyjne. To znowu kwiaty. Tylko tak sprytnie sfotografowane, że jakoś wygląda to bardziej na… no, po prostu na coś Nine Inch Nails niż na cokolwiek innego.
[3] Swoją drogą, bardzo niedoceniana rzecz. Nine Inch Nails zdekonstruowane do ambientu, tekstur, soundtracku. Tu właśnie można znaleźć pierwsze zalążki hollywoodzkiej kariery Trenta i Atticusa jako autorów muzyki filmowej. A dorzucony do krążka cover Gary’ego Numana… Hmmm, Treeent, porozmawiajmy o twoich inspiracjach na Year Zero :3 Nie no, dobra, nie będę złośliwa, każdy muzyk czasem coś pożycza, po prostu z reguły ich na tym nie łapię. A Reznora już drugi raz. Kiedy był pierwszy? Posłuchajcie jedno po drugim „In The Garden” Swansów, a potem „Something You Can Never Have” z Pretty Hate Machine. Na moje skromne ucho inspiracja jest oczywista.
Dodam jeszcze od siebie, że chyba nigdy nie widziałam reklamy, która bardziej pieściłaby mój gust estetyczny, niż ten minutowy filmik promocyjny do Things Falling Apart. Nie chodzi tylko o samą stronę wizualną, choć nie powiem, jestem pod wrażeniem, jak wiele można zdziałać pozornie prostymi środkami. Dobra, na początku XXI wieku soczewki makro wcale nie były takim oczywistym osprzętem, ale poza tym cały klip został zrealizowany metodą do it yourself, na zapleczu studia. I po co komu efekty specjalne za milion dolarów… Ale jak wspomniałam przed chwilą, nie tylko o to chodzi. Połączenie ujęć roślin w nietypowych zbliżeniach, glitchy i agresywnej muzyki jest po prostu szalenie niepokojące. Można niemal odnieść wrażenie, że te kwiaty zaraz się na widza rzucą, albo go wciągną w wodę, tak jak Trent miał zostać wciągnięty w teledysku do „March of the Pigs”. Co tu dużo gadać, po prostu lubię to. Najwyraźniej Reznor również, skoro wziął Sheridana na stałego współpracownika zespołu aż do 2014 roku. Osobiście wcale się nie dziwię. O współpracy między grafikami i muzykami miałam okazję posłuchać od obu stron tego procesu i cóż, obie potwierdzają, że nie jest to wcale takie proste. Jak się już spotka kogoś, kto rozumie twoją wizję, to warto się go trzymać.

Po przejściu Nine Inch Nails do pracy nad kolejną płytą, With Teeth, motywy kwietnie zeszły na dalszy plan, bo i też tematyka muzyki się nieco zmieniła. Ale wróciły jeszcze na chwilę w 2008 roku, gdy Reznor (po raz pierwszy w oficjalnej współpracy z Atticusem Rossem) wydał eksperymentalny album Ghosts I-IV. Jego eksperymentalność polegała w dużej mierze na tym, że to był dla zespołu oficjalny debiut w klimatach ambientowo-soundtrackowych (o Things Falling Apart jakoś wszyscy zapomnieli). Czteropłytowe wydawnictwo Ghosts liczyło sobie 36 utworów, a każdy z nich był sparowany ze zdjęciem, która miała w jakiś sposób oddawać stojącą za nim inspirację/nastrój. Zdjęcia te stanowią ciekawy przekrój inspiracji, o których pisałam we wstępie. Mamy i bezpieczną „jaskinię nerda” z gadżetami i kolekcjami, mamy ruiny, szerokie przestrzenie, przywodzące na myśl pustkę…
I dla kwiatków też się znalazło trochę miejsca 🙂 Chociaż im dłużej patrzę się na te zdjęcia, tym mniej jestem pewna, czy to są kwiaty, czy trawy, czy drzewa. Fotografia Sheridana (któremu tutaj towarzyszył jeszcze Phillip Graybill) jakoś wykracza poza moje zdolności wizualnej identyfikacji. Ale zdjęcia 10, 15 i 25 ze zbioru fotografii towarzyszących płycie (klik!) zdecydowanie mają ten vibe studiów roślinnych, choć są bardziej dopasowane do ogólnej „estetyki” Nine Inch Nails.



Ale po co to wszystko w sumie?
Naturalnie, występowanie motywów kwietnych można uznać po prostu za fantazję współpracujących z Reznorem grafików. Zwłaszcza, że w przypadku Nine Inch Nails ograniczają się do warstwy wizualnej właśnie i (na 99%… ale jestem pewna, że bym zapamiętała) nie mają swojego odbicia w tekstach. Ja jednak jestem przekonana, że nie pojawiły się one bez powodu. Po pierwsze, Reznor jest znany z tego, że pilnuje wszystkiego, co się dzieje przy produkcji Nine Inch Nails i nie tylko. To po prostu jeden z tych muzyków, którzy mają totalne wizje i robią wszystko, by je wyegzekwować jak najlepiej. Nie oznacza to, że nie mógł tu wystąpić jakiś element przypadku czy też nagłej inspiracji, ale jeśli te kwiaty się pojawiają, to znaczy, że jakoś Trentowi odpowiadały. Po drugie, te motywy mają sens i łączą się w logiczną całość z projektami, przy których się pojawiają. Czy też wyrastają, haha.
Tutaj powinniśmy wrócić do słowniczka, o którym wspomniałam we wstępie. Jak właściwie można zinterpretować te kwiaty w kontekście twórczości NIN? Nie twierdzę, że moja teoria jest na sto procent obiektywnie słuszna, ale nie mogę się oprzeć skojarzeniom „kwiaty jako signifiant melancholii”. Okej, utwór „March of the Pigs” nie jest melancholijny sam w sobie [4] ale sądząc po opisie i zdjęciach z kręcenia teledysku, pierwsza scena klipu miała mieć właśnie taki klimat raczej smutno-rozmarzony. No, nie wierzę, że te skojarzenia z Ofelią są przypadkowe. Wkurw miał wjechać dopiero potem, wraz z porwaniem Reznora na dno.
[4] Za to The Downward Spiral jako płyta zdecydowanie wywołuje efekt melancholii. Nieustanne bujanie się między wściekłością a wyczerpaniem kumuluje się w drugiej części albumu i zaczyna przeradzać się w taki oderwany, niemal zdepersonalizowany smutek, odczuwalny zarówno w warstwie lirycznej (w zasadzie połowa utworów), jak i muzycznej („A Warm Place”)… W narracji płyty – a zdecydowanie mamy tutaj do czynienia z narracją, TDS to przecież album koncepcyjny – zresztą przekłada się na próbę samobójczą podmiotu lirycznego i codę, czyli utwór „Hurt”. Zresztą nawet te wściekłe i agresywne kompozycje jadą na melancholii w rozumieniu freudowskim.
Jeśli zaś chodzi o The Fragile… Robiąc research natrafiłam na analizę fanowską tego albumu o wymownym tytule „From Machine To Man”[5]. Po tekście bardzo czuć, że jej autor, Andy Maul, po prostu kocha(ł) Reznora bezgranicznie – żeby nie było, rozumiem cię, Andy – ale to wcale nie umniejsza postawionej już w tytule tezie. Bo faktycznie, The Downward Spiral ma w sobie mocny element odczłowieczenia i zmechanizowania. Wizualnie od razu przypomina mi się tu podłączone do maszyny parowej serce z teledysku do „Closer”: żywy element, ale jednak wrzucony w takie steampunkowe, proto-industrialne otoczenie, w tę jaskinię ludzkiej kreatywności, która przybiera tu formę freak show. Jest to też widoczne w muzyce (industrial rock, duh) i w tekstach (np. „The Becoming”). Utwory The Fragile ukazują odwrotną drogę, od depresonalizacji i wyczerpania depresją do odczuwania rzeczy, zarówno tych dobrych jak i złych. Jak to uroczo ujął Maul, Reznor „zaczął album krzykiem, jak to ‘jest zbyt pojebany, by się czymkolwiek przejmować’, a potem zaprzeczał tym słowom cholernie się wszystkim przejmując przez kolejne 22 utwory”.
[5] Podobny tok myślenia pojawiał się zresztą i w bardziej profesjonalnych recenzjach, z których chyba najbardziej podoba mi się tekst „‚This Machine Is Obsolete’: A Listener’s Guide To Nine Inch Nails’ The Fragile”. Odwołania do posthumanizmu, Deleuze’a/Guattariego i cyberpunkowego kina epoki, refleksja nad związkami muzyki popularnej i kapitalizmu: dokładnie taki typ pretensjonalnej akademii lubię najbardziej, fight me. A do tego A Burns przywołuje koncepcję melancholijnego Erosa, której poświęciłam ładnych parę miesięcy rozkmin, gdy pisałam magisterkę o smutnej muzyce amerykańskiej. Zgadnijcie, jaki zespół dostał jeden z rozdziałów na wyłączność :3
I czy to przypadek, że kwiaty pojawiają się właśnie w tym momencie? Wtedy, gdy narrator-Reznor odsuwa się od mechanicznej depersonalizacji i zaczyna znowu czuć? No nie sądzę. Tak jak żywe rośliny, uczucia są dość trudne do opanowania: zarazem łatwe do zniszczenia i cholernie odporne. Nie sądzę, żeby tutaj istniało symboliczne przełożenie jeden do jednego, ale te wizualia kwiatowe i powiązana z odczuwaniem wrażliwość, kruchość (znowu to słowo) zdecydowanie mają jakąś korelację. A Things Falling Apart i Ghosts to projekty, które w jakimś stopniu kontynuują te ludzkie, kruche wątki twórczości Reznora: nic dziwnego zatem, że i przy nich te motywy roślinne wracają.
A równocześnie muzyka NIN w tych kruchych, kwietnych momentach pozostaje przecież taka sama. Okej, na The Fragile instrumentarium Reznora się znacząco rozrosło, ale to wciąż są te same kompozycje, ta sama miłość do elektronicznych dźwięków i do robienia katartycznego hałasu. Chyba właśnie ta płynność w połączeniu delikatności i mechanicznej brutalności, odwzorowująca rozdźwięk między depresyjnym odcięciem od cierpienia a organicznym pogodzeniem się z uczuciami tak bardzo mnie w tym wszystkim uwiodła i skłoniła do researchu. Jak tak patrzę na internetowe krajobrazy estetyczno-kulturowo-intelektualne, to trochę mam wrażenie, że wiele – za wiele jak na mój gust – osób wykazuje takie tendencje, by oddzielać rzeczy od siebie, nadawać im etykietki i kultywować pewnego rodzaju czystość inspiracji [6].
[6] Na palce pcha mi się tu wyświechtany slogan McLuhana „medium jest przekazem”. Może początkowo niewinna chęć opatrywania wszystkiego odpowiednim tagiem, podniesiona na następny poziom w idei „spójnych kont w mediach społecznościowych”, „kont pobocznych” i tak dalej faktycznie wpłynęła na tę bardziej osadzoną w cyfrowych społecznościach część ludzkości i trochę przeformatowała im mózgi zaszczepiając ideał Jednej Estetyki Którą Trzeba Utrzyma. W pewnych sytuacjach słowo Estetyka można zamienić na Subkultura lub Hobby… nawet Ideologia, jak ktoś się uprze. To brzmi bardzo abstrakcyjnie, ale miałam styczność z takim sposobem myślenia w więcej niż jedna sytuacji i mogę zaświadczyć o jego zaraźliwości. Ale może to jakiś mój błąd poznawczy. Szczerze mówiąc trzymam za to kciuki.
Efekty takich projektów potrafią być naprawdę olśniewające, nie przeczę. Ale na dłuższą metę ja tak nie umiem i od paru lat intensywnie poszukuję takich inspiracji, które przekraczają wszelkiego rodzaju etykietkowanie. Jak jeszcze łączą ze sobą wrażliwość elektroniczno/cyberpunkowo z taką bardziej skupioną na naturze, to już w ogóle jestem przeszczęśliwa. I to jest właśnie jedna z takich inspiracji. Śledzenie motywu kwietnego w estetyce Nine Inch Nails przynosi mi podobną frajdę, co fotografowanie roślinek przebijających się przez chodnikowy beton: obie te rzeczy są dla mnie takim znakiem, że pod całą warstwą źle użytej, dławiącej technologii i późnego kapitalizmu wciąż krąży w nas życie. Może nawet wygra potyczkę z autodestrukcyjnymi zapędami naszego gatunku, jeśli znajdziemy na to dobry sposób.