ODKRYCIA: 🌱💀JONATHAN HULTÉN💀🌱

Dzisiaj chciałabym przedstawić wam coś pięknego. Wprawdzie wymaga to ode mnie wyskoczenia ze strefy komfortu i pisania o UCZUCIACH (oh noes), ale liczę, że mimo to uda mi się was zainteresować moim odkryciem. Piękno zyskuje, gdy się nim dzieli z innymi.

Z Jonathanem Hulténen zapoznałam się dość przypadkowo*, poprzez przeglądanie Spotify. Część z was może znać to nazwisko ze szwedzkiego zespołu Tribulation, w którym przez 15 lat grał death metal i black metal z zacięciem okultystyczno-progresywnym. Ja jednak nie do końca się odnajduję w takich klimatach, więc do niedawna nic nie wiedziałam ani o tej grupie, ani o jej gitarzyście. Ot, mój wzrok przyciągnęła niezwykle estetyczna okładka i uznałam, że mam odpowiedni humor na skok w nieznane.

Czasem takie skoki są najlepsze.

Twórczość Hulténa nie ma zbyt wiele wspólnego z jego metalowym obliczem z Tribulation… choć zarazem stanowi jego logiczną ewolucję. Nie wiem, jak to jest, ale wielu blackmetalowców lubi się bawić na boku z akustyczno-folkowymi, delikatnymi brzmieniami; z reguły to właśnie wtedy tworzą najciekawsze rzeczy. Tak właśnie jest w tym przypadku. Na albumie „Chants from Another Place” Jonathan łączy mroczny folk z nutką proga, akurat taką, żeby uczynić brzmienie i kompozycje ciekawymi, ale ich nie przytłoczyć. Instrumentarium albumu nie jest zbyt rozbudowane: dominuje gitara akustyczna i wokal Hulténa (nieraz zwielokrotniony w fantastycznych harmoniach). Czasem, w ramach przyprawy brzmieniowej, pojawia się też bas, gitara elektryczna, perkusja i pianino. Najbardziej chyba zadziwił mnie ostatni instrument: w utworze „Fleeting World” brzmiał zupełnie tak, jakby Gleb z iamthemorning** postanowił zagrać hołd dla Twin Peaks. W lesie. Nie pytajcie mnie, czemu, po prostu czuć leśną przestrzeń w tym utworze.

Niektóre kompozycje są czysto instrumentalne, w innych głos Hulténa wyśpiewuje jedynie wokalizy i harmonie. Gdy decyduje się skorzystać ze słów, śpiewa o dzikich krajobrazach, podróży, zmaganiu się ze sobą i dorastaniu. Niby nic oryginalnego, prawda? Tęsknota za naturą i przygodą już dawno została sprowadzona do parteru memem o Bieszczadach. Ale słuchając szwedzkiego muzyka można poczuć prawdziwą moc tych pragnień i rozważań, na co dzień przykrywaną banałami. Nie umiem tego wyjaśnić do końca, bo to nie chodzi tylko o słowa – nawet jeśli są ładnie i poetycko złożone. Ten czar bardziej tkwi w samym wykonaniu i połączeniu z muzyką. Gdy go słucham, po prostu mam poczucie, że jest szczery. Podobnie jak gdy czytam Władcę Pierścieni albo Muminki. Nie wymieniam tych książek przypadkowo – Hultén wymienia twórczość Tolkiena i Jansson jako jedne z najważniejszych inspiracji do pisania tego albumu.

Sam album jest wystarczająco urokliwy sam w sobie, żeby podbić serca wielu słuchaczek i fanów. Nie będę jednak ukrywać, że na mój odbiór muzyki Hulténa wpływają też i inne rzeczy. Jonathan sam narysował okładkę swojego albumu. Co więcej, jest jedynym autorem dwóch animowanych teledysków („The Mountain” i „Where Devils Weep”). Co oznacza, że sam narysował wszystko, co się w nich pojawia, i sam to zanimował… Bez wcześniejszego doświadczenia w animacji, po prostu się nauczył. Ciężko w to uwierzyć, bo te teledyski są przepiękne, nawet moja koleżanka z branży animacyjno-graficznej była pod wrażeniem. Bardzo, bardzo was zachęcam do obejrzenia, zwłaszcza jeśli lubicie prace Yoshitaki Amano lub Aubreya Beardsleya, bo tych dwóch panów Hultén wymienia jako swoje inspiracje estetyczne i w sumie… Nie jest to całkiem niewidoczne.

Wpływ Amano i Beardsleya widać też zresztą w obecnym image’u scenicznym Hulténa. Tak, ja wiem, że skupianie się na wyglądzie muzyków nie jest za mądre, ale tutaj… to wszystko się składa w jedną artystyczną całość. Wszyscy blackmetalowcy lubią się malować, to dość znany stereotyp, i nie inaczej było z panami z Tribulation. Ale na potrzeby swojej twórczości solowej Jonathan zmienił nieco styl makijażu i stroju. Obecnie wygląda jak męska (niebinarna? może nie, ale na pewno łamiąca stereotypy płciowe odnośnie wyglądu) czarownica, albo postać rodem z Sandmana… albo ze swoich własnych rysunków. I może to trochę głupie, ale dla mnie to fajnie wpływa na klimat. Jak widzę jego zdjęcia promocyjne lub nagrania live z lasu, to mam poczucie, ze naprawdę wkraczam w inny świat.

Nie wiem, co jeszcze mogę napisać, by was zachęcić… To jest najgorsze w czysto artystycznym pięknie, że nie da się go za bardzo wrzucić pod intelektualne szkiełko i oko, a to nie sprzyja produkcji kolejnych linijek tekstu. Mogę tylko trzymać kciuki, że choć jedna osoba włączy sobie „Chants from Another Place”, albo chociaż single z teledyskami, i zachwyci się tak jak ja.
_______

*Zdaję sobie sprawę z tego, że na Spotify nic nie jest do końca przypadkowe, ale ja sprawdzam rekomendacje raz na trzy-cztery tygodnie, więc… Pewnym przypadkiem było, że akurat jak miałam ochotę na eksperymenty muzyczne to wybrałam płytę, która naprawdę mi się podobała.

**Aż zapytałam Marjanę, czy tam Gleb nie dołożył swojej cegiełki, ale nie. Dowiedziałam się przy okazji, że płyta Hulténa wyszła mniej więcej w tym samym czasie co jej debiutanckie „Sleepwalking” i nawet Kscope ich promował „w zestawie”. Jakoś wtedy przegapiłam, a szkoda.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s