CZUŁA MĘSKOŚĆ, ŻAŁOBA I COTTAGECORE W FILMIE „PIG” (2021)

Hey, pig
Yeah, you
Hey, pig, piggy, pig, pig, pig
All of my fears came true

(Nine Inch Nails, „Piggy”)

Ostatnio na obrzeżach mojej bańki informacyjnej przewijało się dużo głosów o potrzebie czułej męskości, która miałaby zrównoważyć patriarchalną, toksyczną wersję tego konceptu. Nie będę udawała, że jestem ekspertką w tej dziedzinie, ale film Michaela Sarnoskiego zatytułowany „Pig” bardzo mocno mi się z tą dyskusją skojarzył.

Być może część z was miała okazję zobaczyć trailer tego filmu. Zdawał się on zapowiadać historię spod egidy „Johna Wicka”. Zamiast Keanu Reevesa rolę mściciela miałby odgrywać Nicolas Cage – którego nazwisko samo w sobie stanowi zapowiedź psychodelicznej jazdy bez trzymanki – a zabitego psiaka zastąpiło porwanie truflowej świni, ale poza tym wszystko się zgadza. Milczący, samotny bohater, zwierzę symbolizujące żałobę, powrót do porzuconego świata szemranych interesów… Wprawdzie tymi szemranymi interesami w „Pig” jest branża restauratorska Portland, ale nieważne… Trailer sugerował to wszystko i jeszcze więcej. Zresztą, same zobaczcie i oceńcie.

Nie powiem, taka zapowiedź spełniła swoje zadanie, bo przyciągnęła uwagę wielu widzów i widzek. Ale powiem tak: nie sugerujcie się nim zbytnio. Film Sarnoskiego nie jest bowiem tym, czym się wydawał…

TU ZACZYNAJĄ SIĘ SPOILERY

Owszem, bohater Cage’a, Robin Feld, to mistrz swojego fachu na dobrowolnym wygnaniu. Podobnie jak John Wick, postanowił wycofać się z zawodu po śmierci ukochanej, a w samotności towarzystwa dotrzymuje mu zwierzę: tutaj jest to tytułowa truflowa świnka. W poszukiwaniu porwanej towarzyszki Rob wraca do Portland, gdzie każdy „z branży” drży na dźwięk jego nazwiska, co również mocno się kojarzy z filmami Stahelskiego.

Ale, ku mojemu zaskoczeniu, Sarnoski nie poszedł w jego ślady. Umieścił w swoim filmie wątki, które mogłyby się skończyć jak „Johny Wick raz jeszcze”: podziemny krąg nielegalnych walk restauratorów czy Dariusa, dostawcy restauracyjnego i samozwańczego ojca chrzestnego portlandzkiej haute cuisine… Tylko po to, żeby je rozbroić. W podziemnych walkach największy „szacun ulicy” zbiera ten, kto stanie związany na ringu i najdłużej zniesie obijanie po twarzy i nerkach. Darius zaś, choć pozuje na bezwzględnego drania, ostatecznie okazuje się chyba najbardziej zagubiony ze wszystkich.

Sam Robin zaś nie staje się wcale aniołem zemsty, choć chyba wszyscy się tego spodziewali po trailerze. Jego sława nie opiera się na podejrzanych motywach, choć faktycznie, w kręgu jest w stanie znieść wpierdol niezwykle długo. Rob stał się legendą ze względu na… swoją kuchnię, która oczarowywała nawet najbardziej odporne i zamknięte jednostki.

W poszukiwaniu świni Feld nie korzysta z siły pięści, lecz z fotograficznej pamięci, dzięki której pamięta każdy zaserwowany posiłek, każdego klienta i pracownika restauracji. Zawstydza szefa modnej restauracji pytając go, czy spełnił swoje marzenie o angielskim pubie, a Dariusa – który, jak się okazuje, odpowiadał za porwanie świni – rozbraja przygotowując mu pamiętny posiłek sprzed lat. Gdy zaś bezwzględny dostawca, pokonany siłą wspomnień, przyznaje, że świnia zmarła w trakcie porwania, Rob nie robi nic. Wraca do lasu i próbuje pogodzić się ze swoją żałobą: tą świeżą, za ukochanym zwierzęciem, i tą dawną, za swoją żoną. Zupełnie jakby obnażenie podłości Dariusa i skonfrontowanie go z jego dawno pogrzebanym, wrażliwym „ja” wystarczało za karę.

KONIEC SPOILERÓW

Nieprzepracowana żałoba przewija się w każdym ważnym wątku filmu: Roba, Dariusa, a także syna dostawcy, Amira. O Amirze mogłabym napisać dużo, bo to zaskakująco ciekawa i rozbudowana postać… Ale nie chcę wam psuć całej zabawy z oglądania filmu. Poprzestanę na tym, że zmaga się on z cieniem ojca oraz ich wspólnej tragedii. Na początku wydaje się być maczystowskim bucem, ale jak wszyscy mężczyźni w tym filmie, za maską twardziela skrywa dużo bólu i potrzeby ciepła.

Ta potrzeba jest w filmie nierozerwalnie sprzężona z gotowaniem. W „Pig” kuchnia jest dużo potężniejszym orężem niż pięści czy pistolety, pozwala bowiem dotrzeć do uczuć. Reżyser zresztą bardzo mocno podkreśla rolę jedzenia w filmie: poszczególne dania stanowią jego ramę, pojawiając się zarówno w fabule, jak i w tytułach poszczególnych „części”.

A skoro już o tym mowa: ważną rolę w obrazie Sarnoskiego odgrywa podział na dwie lokacje: Portland i lasy Oregonu. Sekwencje kręcone w naturze są… bardzo estetyczne. Aż zaskakująco jak na męskie kino. Wybaczcie mi tutaj stereotypizację, ale jednak zwracanie uwagi na estetykę życia codziennego, zwłaszcza taką powiązaną z naturą i rustykalnością zwykle uważa się za domenę dziewczyn i kobiet. A tymczasem „Pig” jest tego pełne. Owszem, można tu zaobserwować pewien twist: ciemne kolory, brud… Zresztą grzebanie za truflami też nie jest szczególnie romantyczne. Ale wciąż nie sposób nie skojarzyć tych obrazów z nurtem cottagecore, który od ładnych paru lat systematycznie podbija Internet. Owszem, jest to taki dość mroczny cottagecore, może przez to wydaje się bardziej „męski”, ale jednak to wciąż jest ten styl. Portland z kolei jest bardzo nostalgiczne i retro, zupełnie łamiąc opozycję „dobra natura – złe miasto”.

Mam takie poczucie, że Sarnoski bardzo chciał stworzyć most pomiędzy jakimś stereotypowym, bardzo przerysowanym obrazem męskości, a potrzebą czułości, ciepła i dobrego jedzonka, którą odczuwają wszystkie jednostki z gatunku Homo sapiens. Może nie mam racji – jak już mówiłam, nie bardzo znam się na męskości. Ale jakoś tak mi się to wszystko kojarzy. Jak macie inne skojarzenia, dajcie znać w komciach 🙂 A sam film polecam, dla widoczków, muzyczki i jedzonka.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s