Gdy jakiś czas temu wspomniałam, że mam „muzyczny zastój”, trochę minęłam się z prawdą. To nie jest tak, że nie słucham muzyki, czy też jej nie przeżywam. Ale wszystkie te przeżycia i odczucia wymykają się analizie i rozważaniom intelektualnym, które lubię na tym blogu uprawiać… No i przez to ciężko mi było zabrać się do pisania. Postanowiłam jednak wyjść z mojej strefy komfortu i napisać coś bardziej o odczuciach. Zobaczymy, jak to wyjdzie.
~~~~
ROSA VERTOV DAY IN DAY OUT
Najnowsza płyta warszawskiego zespołu Rosa Vertov zdaje się wyrastać z tego samego miejsca, w którym wszyscy pielęgnujemy swoje własne miasteczka Twin Peaks. Skojarzenie to nie wynika wyłącznie z podobieństwa do soundtracku Lyncha, aczkolwiek wibrujące i pełne ech gitary oraz rozmarzony wokal od razu skojarzyły mi się z utworami Julee Cruise i Angela Badalamentiego[1]. Przede wszystkim chodzi w nim o pewną specyficzną atmosferę zawieszenia pomiędzy tym, co znane i lubiane a tym, co niesamowite, na krawędzi nostalgii i lęku.
To uczucie bycia na krawędzi, w szarej strefie zdecydowanie ma swoje odbicie w muzyce. Kompozycje, które z początku wydają się stosunkowo proste – może po prostu zwodzą słuchaczki znajomym brzmieniem – potrafią nieoczekiwanie przyspieszyć i zwolnić („until blue in the face”), wjechać w post-rockowy prawie-noise („scolding myself II”), lub też zatrzymać się tuż przed granicą dysonansu („reminescence of…”)… A mimo to nigdy nie przekraczają przy tym granicy utraty przyjemności ze słuchania.
Dodatkowy niepokój wprowadza warstwa liryczna[2]. Teksty z day in day out wymykają się dosłowności, zdają się być pozszywane ze strzępków myśli i odczuć. Wszystkie te strzępki zdają się jednak tworzyć pewien wzór. Najłatwiej mi go opisać jako melancholię podszytą mocnym poczuciem derealizacji… Nie wiem, czy to odczucie obroniłoby się w analizie tekstualnej, ale chyba wzięło się ono z kontrastu spokojnego, rozmarzonego wokalu ze słowami pełnymi zwątpienia, lęku, ale też pretensji do samej siebie. Część piosenek mówi o trudnych relacjach i potrzebie ich zakończenia, część kieruje się raczej w stronę introspekcji, ale we wszystkich można znaleźć ślady przekonania „może to wszystko moja wina” i „coś musi być ze mną nie tak”. Szalenie dziwnie i niepokojąco to brzmi, gdy takie słowa są wyśpiewane w tak eteryczny sposób. Gdy słucham tego albumu, trochę martwię się o osobę narracyjną[3], a równocześnie doskonale ją rozumiem, bo kto z nas nigdy nie czuł się zawiedziony innymi oraz sobą? Niech pierwszy rzuci kamieniem.
____
[1]Aczkolwiek zanim pójdziemy za daleko w to skojarzenie, od razu uprzedzę: chodzi mi tu bardziej o te ambientowo/popowe brzmienia. Poza utworem „fretful” Rosa Vertov nie wydaje się być bardzo zainteresowana saksofonami, a jeśli zjeżdżają perkusyjnie w rejony jazzu, to równoważą je shoegaze’ową gitarą. Jak dla mnie to idealne proporcje, bo jazz wciąż jest dla mnie trudny 🙂 I tych jazzowych utworów z Twin Peaks wciąż nie mogę przetrawić do końca.
[2]Za udostępnienie tekstów bardzo dziękuję zespołowi ❤
[3]Macie jakiś pomysł, jak zrobić rodzaj żeński od „podmiotu lirycznego”?
HEY HATO HIGH

Za albumem Hey Hato stoi osobiste wspomnienie artysty, opisane w materiałach dodatkowych do albumu. Wprawdzie sama nigdy nie wspinałam się nielegalnie na kominy (w ogóle moje dzieciństwo i młodość były bardzo wielkomiejskie, ze wszystkimi wadami i zaletami) i nie do końca jestem w stanie wyobrazić sobie, jakie to jest uczucie… Ale High ma w sobie coś, co przywołuje same dobre, letnie wspomnienia. Z oszczędnych, w większości instrumentalnych kompozycji na gitarę akustyczną i ambient przebija spokój. I to nie pierwszy lepszy spokój, tylko bardzo konkretne uczucie, jakie ogarnia ludzi w tych paru wakacyjnych dniach, gdy zrzuciło się ciężar poprzednich obowiązków, a nowe jeszcze nie nadeszły.
Jakiś czas temu sporo myślałam nad tym, czy nostalgia jest pozytywnym przeżyciem, czy też niekoniecznie. Akademickie kręgi, z których czerpię większość swoich inspiracji, raczej rozumieją ten stan w sposób negatywny, aczkolwiek od tej reguły są wyjątki[4]. Z drugiej strony, wiele badań psychologicznych sugeruje, że nostalgia jest zjawiskiem pozytywnym, pomaga bowiem w budowaniu pewności siebie i poczucia więzi z innymi[5]. Myślę, że w tym przypadku wszystkie te punkty widzenia są prawdziwe i na dodatek przecinają się w taki sposób, który wszystko komplikuje jeszcze bardziej. Ale jedno jest pewne: jak słucham High, to faktycznie czuję nostalgię w najbardziej pozytywny sposób możliwy. Po zagłębieniu się w szarą strefę uczuć z day in day out ten album wydaje się plasterkiem na podrażnione emocje.
____
[4] Paskudna autopromocja w temacie, ale z drugiej strony udało mi się nienajgorzej skompilować te akademickie podejścia, więc czemu nie? https://radiokapital.pl/shows/dancing-in-dystopia/09-troche-obronnie-o-nostalgii
[5] Garść lineczków: https://www.tandfonline.com/doi/abs/10.1080/15298868.2010.521452 ; https://eprints.soton.ac.uk/63844/1/Zhou_et_al__2008.pdf ; https://doi.apa.org/doiLanding?doi=10.1037%2Fa0024292
LAVIA HART
Muzyka zrodzona z włoskich wulkanów i niezwykłej wrażliwości Lavii Hart przybiera różne formy. Na EP-ce o wiele mówiącym tytule Lavia Hart And The Band – Live Acoustic brzmi jak folk o zachwycającym posmaku dzikości. Te skrzypce, ach! Porywają duszę do tańca. Singiel „Nocturnal Afterglow” w wersji „studyjnej” jest z kolei dużo bardziej elektroniczny, w stylu przypomina twórczość Bat For Lashes. Nadal wywołuje całą masę emocji, ale w nieco inny sposób… Jak to opisać? Mniej porywa, bardziej przeszywa. (Oczywiście, jak to już napisałam, to brzmi to mega głupio, typowe). A najnowszy singiel live, „Into The Ground” to już rasowy indie rock, równocześnie drapieżny i eteryczny.
Tyle różnych stylistyk, a jednak wszystko układa się w spójną całość dzięki wokalowi i tekstom Lavii, która mogłaby śpiewać na soundtracku Władcy Pierścieni razem z Emilianą Torrini i Annie Lennox[6]. To właśnie te elementy nadają muzyce jej wyjątkowy nastrój. Nie ukrywam zresztą, że bardzo do mnie przemawiają stojące za nią idee. Potęga wulkanów, potęga ziemi, przeżywanie natury… Oj zdecydowanie to są klimaty, w których sama czuję się jak w domu. Tym bardziej się cieszę, że nie jestem sama i są w Polsce osoby, które potrafią takie przeżycia przekuć w sztukę. Lavia, cieszę się, że jesteś. Bardzo proszę, twórz więcej ❤
____
[6] Pomaga też tu fakt, że Lavia często współpracuje z Katarzyną Karpowicz, jedyną polską muzyczką, jaką znam, która gra na tradycyjnym japońskim instrumencie koto. Jestem wielką fanką Kasi od kiedy pierwszy raz usłyszałam ją na jakimś japońskim evencie (to mógł być konwent mangowy albo coś na japonistyce… już nie pamiętam, bo to było dawno), a gdy zobaczyłam jej nazwisko w creditsach akustycznej EP-ki, mój szacunek dla projektu wzrósł o milion. No ale to też jest zasługa Lavii, że umie dobrać sobie uzdolnione współpracowniczki i połączyć umiejętności wszystkich zaangażowanych osób w jedną całość.
~~~~
UWAGI NA MARGINESIE
Tak się złożyło, że wszystkie opisane dziś projekty pochodzą z Polski. Nigdy specjalnie nie odnajdowałam się w polskim muzycznym mainstreamie, czy to popowo-rapowym, czy też rockowym… Oczywiście istniały wyjątki, ale tak, w tym wypadku słowo „wyjątki” jest wyjątkowo trafne. Odkąd jednak piszę jako dziewiętnaście czwartych, poznaję coraz więcej polskich zespołów niszowych i… No, nie będę tu ściemniać. Nie wszystkie mi się podobają, bo jestem osobą wybredną. Ale coraz częściej odkrywam, że tak, nie tylko za granicą znajdują się artyści i artystki, których twórczość mnie zachwyca. I za każdym razem jest to bardzo miłe odkrycie.
Złożyło się również tak, że na trzy opisane projekty dwa z nich (Rosa Vertov i Lavia Hart) są girls bandami. To znaczy, Lavia jest projektem autorskim, ale jednak w utworach granych na żywo do tej pory występowały same dziewczyny. To nie powinno mieć żadnego znaczenia, ale niestety, świat muzyczny (alternatywny czy nie alternatywny) jest raczej męskocentryczny… Okej, uciekam z tego tematu, zanim wejdę za głęboko (rozwinę go kiedy indziej), ale teraz chcę powiedzieć jedno: fajnie jest widzieć zespoły, w których dziewczyny nie tylko śpiewają, ale też grają na wszystkich instrumentach. W obrębie moich zainteresowań muzycznych to wciąż nie jest wcale taka oczywista sytuacja.
Linki do opisywanej dziś muzyki:
Lavia Hart: https://laviahart.bandcamp.com/music
High Hey Hato: https://heyhato.bandcamp.com/album/high
day in day out Rosa Vertov: https://rosavertov.bandcamp.com/album/day-in-day-out