Ostatnio nie słucham za wiele nowej muzyki – to zmieni się w sierpniu, no ale muszę jeszcze poczekać trochę – w świecie książek też doświadczam zastoju… Ale jeśli chodzi o przeżywanie filmów, to zdecydowanie doświadczam renesansu. Pomaga mi w tym pakiet na platformie VOD festiwalu Nowe Horyzonty. Zaczęłam spisywać wrażenia z seansów i… jeden z wpisów wymknął mi się nieco spod kontroli 🙂 Nie przedłużając, zapraszam was do powrotu do słonecznej Szwecji w wizji Ariego Astera, czyli do filmu Midsommar. Sama właśnie do niego powróciłam i, o rany, ile ten film sprawia mi radości. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmi w przypadku folk horroru połączonego z historią o zerwaniu.
Zacznę od drobnej, ale ważnej uwagi: jeśli możecie wybrać pomiędzy obejrzeniem wersji reżyserskiej i „zwykłej”, to polecam reżyserską. Wszystkie interakcje i napięcia między postaciami są dużo lepiej wyrażone, a do tego dostajemy więcej czasu na podziwianie dziwnego mikro-uniwersum wioski Hårga.
Sam film, no cóż, podobał mi się jeszcze bardziej niż przy pierwszym seansie. Lubię tę historię, lubię estetykę tego filmu, lubię wszystkich aktorów i ich manieryzmy. Tym razem miałam więcej czasu, by docenić kunszt operatorski Pawła Pogorzelskiego. Te ujęcia z lustrami, które każą się skupić na tylu różnych planach! Absolutne mistrzostwo. Do tego zauważyłam, że w scenie uczty z Majową Królową… widać, jak kwiaty wokół Dani oddychają. Serio. Przyjrzyjcie się tym różowym makom. Za pierwszym razem tego nie zauważyłam, a to jest tak hipnotyczny i upiorny detal. Dla takich właśnie drobiazgów lubię czasem wracać do już poznanych rzeczy.
W temacie fabuły chciałabym podzielić się dwiema obserwacjami. Pierwsza: Midsommar bardzo kojarzy mi się z The VVitch, jeśli chodzi o podróż, jaką przechodzą główne bohaterki. Oba te filmy prowadzą protagonistki w trudne sytuacje, z których nie ma idealnego wyjścia… i proponują im zamkniętą, opresyjną społeczność jako to „lepsze” rozwiązanie ich dylematów. Zastanawiam się, jaką można wyciągnąć z takich historii naukę (wiem, staroświeckie podejście, ale w sumie czemu nie). Z jednej strony na pewno dobrze przedstawiają one mechanizmy gaslightingu, co może posłużyć w unikaniu go w przyszłości, ale… Jest też w tych filmach coś, co sugeruje, że samo sprzeciwienie się patriarchalnym wzorcom to za mało, by uzyskać prawdziwą wolność. Chociaż to nie jest też wina tych bohaterek, wyraźnie widać, że zostały wmanewrowane w sytuacje bez wyjścia, ale właśnie. Jeśli nie bunt… to co im właściwie zostaje? Może właśnie w tym braku wyjścia kryje się źródło przerażenia, jakie wywołują te filmy: bezsilność i niemożność zaufania w świat wokół stanowią w końcu istotną składową lęków XXI wieku.

Druga uwaga: po seansie zaczęłam trochę zastanawiać się nad spójnością wykreowanej przez Astera, Anderssona i Knudsena. Wiadomo, zawsze można uznać dany świat za nielogiczny i wynaleźć tysiące drobiazgów, które to udowodnią… Niektórzy krytycy filmowi kochają takie zabawy. Ale ja nie myślałam o tym w stronę „uhuhu, skoro wioskowy kult nie do końca trzyma się kupy, to znaczy, że film jest ZŁY”. Wręcz przeciwnie, zaczęłam się zastanawiać: a co jeśli te z tych wszystkich nieścisłości da się ułożyć pewien alternatywny obraz?
Oczywiście tutaj zupełnie odchodzę od interpretacji w duchu autorskim i zaczynam dorabiać własne fan fiction. Ale do snucia teorii w tym stylu popchnęło mnie jedno ujęcie, którego nie pamiętałam z seansu w kinie (niech ktoś mi napisze, czy ono było w „zwykłej” wersji czy nie), mianowicie nonszalancki, stosunkowo krótki „rzut oka” kamery na książkę o powiązaniach między runami a nazizmem. A potem film mi przypomniał, że w świecie Hårgi pełen cykl życia człowieka trwa 72 lata… Ale wielka uczta odbywa się co 90 lat. W takim układzie nie ma szans, żeby świadek jednej uczty kiedykolwiek dożył drugiej. No po prostu to się nie zdarzy, matematyka nie pozwala. Do tego jeszcze obsesja na punkcie puli genetycznej… I zaczynam się zastanawiać, czy aby NA PEWNO Hårga jest autentycznym miejscem starożytnego kultu? A może została sztucznie stworzona przez jakichś bogatych, nacjonalistycznych sekciarzy?
Naprawdę, co by stało na przeszkodzie grupie parudziesięciu/paruset osób, by wziąć dzieci i im powiedzieć „mamy taką okrutną imprezę, ale tylko raz na 90 lat, dlatego ją widzicie pierwszy raz w życiu?”. A potem te dzieci, a raczej ich dzieci to powtarzają, bo tak zostały wychowane… Nie wiem, po drugim seansie mam takie poczucie, że Hårga nie wygląda wcale jak miejscowość, która przetrwała stulecia… Ale została wymyślona tak, by sprawiać takie wrażenie i zwabiać niewinnych w sidła „idyllicznego” sposobu życia. Innymi słowy, dla mnie religia Midsommaru przypomina mniej pradawny, straszny kult, a bardziej jak najbardziej nowożytną i całkiem nowoczesną sektę. Kojarzy mi się to nieco z filmem (SPOILER!) M. Night Shyamalana, Osada z 2004 roku, tylko że w mojej wizji sekta Hårgi jest jednak starsza.

Tak jak pisałam wcześniej, można to uznać za porażkę reżysera, który nie umiał „wiarygodnie” przedstawić folkloru. Tylko po co marudzić, skoro można robić produktywne odczytania 😉 Na przykład, z takiej perspektywy młodszych członków również można by uznać za ofiary prania mózgu, które nie mają jak zweryfikować ciągłości tradycji. Wierzą starszym, a starsi cóż, mogą mieć w kłamstwach własny interes. Czy to nie brzmi nieco znajomo przypadkiem? Przecież my sam_ żyjemy w świecie, którym rządzą starcy, a niektórzy z tych starców jak najbardziej mają ciągoty do prania mózgu młodzieży (konkretne nazwiska już sobie sami dopowiedzcie). A jak do tego pasuje aluzja do nazizmu? Poza zbieżnością ideologiczną, bo pasożytniczy sposób myślenia sekt i nazizm mają ze sobą wiele wspólnego, ale jak to uzasadnić watsonowsko? Może sektę założyli naziści… Ale wątpię, chyba nie minęło aż tyle czasu, by indoktrynacja mieszkańców wioski była zakończona. A może sekta powstała na fali nacjonalizmów XIX-wiecznych i ideologia założycieli była po prostu zbieżna z tą nazistowską. Ale totalnie widzę, że pewne elementy pseudo-nordyckich rytuałów zostały zaczerpnięte drogą okrężną w okolicach lat 30.-40. z wpływów nazistowskich, na przykład wsadzanie run, gdzie tylko się da…
Jak coś, nie traktujcie tej interpretacji poważnie, ja sama mam do niej luźny stosunek. Ale widzicie, fanfiki już się piszą, można wymyślać teorie spiskowe i dopisywać całe osobne historie 😀 Midsommar pobudza moja kreatywność w sposób, w jaki już dawno żadne dzieło geekowskiej popkultury – z którą normalnie utożsamia się tego typu fanfikowe rozkminy i aktywności – na mnie nie wpłynęło. Chociażby za to bardzo sobie ten film cenię. Lubię to ożywienie, które przynoszą mi poruszające teksty kultury i cieszę się, że poczułam je wtedy, kiedy się tego właściwie nie spodziewałam.
PS. Jeśli ktoś ma namiary na solidne, ale naprawdę solidne omówienie symboliki run i całego tego skandynawskiego folkloru w filmie, to zasypcie mnie linkami. Sama trafiłam na raczej płytkie teksty w tym temacie, które zdecydowanie nie zaspokoiły moich potrzeb analizatorskich.