(aka po 8 latach w końcu wymyśliłam, jak interpretować „Tylko kochankowie przeżyją” i niespecjalnie mnie cieszy ta interpretacja)
Żyją w mnie dwa wilki. Jeden optymistycznie wierzy, że ludzie w głębi duszy są dobrzy, a wszystkie wypaczenia społeczeństwa biorą się wyłącznie z błędów masy krytycznej. Ten drugi próbuje się przygotować na wypadek, gdyby wilk-optymista nie miał racji.
Możecie się domyślić, które z tych wewnętrznych zwierzątek we mnie smutno wyje, gdy czytam o prognozach wojen klimatycznych. A ostatnio czytam o nich dość dużo, zarówno w postach zarówno w materiałach tworzonych przez Extinction Rebellion, jak i w postach moich najbliższych przyjaciół, takich jak „How our history ends” od Falka Iarhel. To nie jest tak, że wyszukuję ten temat celowo – bardziej widzę w tym objaw, że wielu ludzi martwi to samo.
Link do posta F. wrzucę w komentarz, ale na potrzeby tekstu mogę go streścić jednym zdaniem: jak się z klimatem zrobi bardzo źle, to będziemy walczyć na wojnie i zabijać innych a potem będziemy sobie wmawiać, że to my jesteśmy tymi dobrymi. A niektórzy mówią, że to ja jestem pesymistką. Choć nie chcę wierzyć w taką wizję przyszłości, to jednak nie mogę powiedzieć, by mnie ona zaskakiwała. Zdałam sobie wręcz sprawę, że miałam z nią kontakt już dawno temu… Choć wtedy jej nie odczytałam do końca w ten sposób.
Część z was na pewno kojarzy film Jima Jarmuscha, „Tylko kochankowie przeżyją”. Nastrojowa opowieść o parze wampirów funkcjonujących na marginesie ludzkiego społeczeństwa wzbudziła zachwyt wśród wielu kinomanów (a także śmiertelnie zanudziła niemal równie wielką grupę). Ja również uległam czarowi nocnego Detroit i Tangieru, charyzmie Tildy Swinton i Toma Hiddlestona… Nie mówiąc już o muzyce SQÜRL i Jozefa van Wissema. No, po prostu uwielbiam ten film. Ale to nie zmienia faktu, że jego zakończenie zawsze zdawało mi się nieco… Niepokojące. Dlaczego Adam i Eve łamią swoje zasady, gdy już praktycznie byli gotowi się poddać? Cała narracja była ułożona tak, by przekonać widzów, że bohaterowie nie tylko są lepsi od wampirów, ale wręcz od ludzi: mają większą wiedzę i empatię do świata, starają się być jak najlepszymi jednostkami, no i są kochankami idealnymi. Ale jak widać, gdy zostali postawieni pod ścianą, instynkt i pragnienie życia jednak zwyciężyły…Nie powiem, na poziomie intelektualnym całkiem ogarniałam ten koncept. Ale przez długi czas zupełnie nie mogłam poczuć go tak emocjonalnie, „w środeczku”. Dlatego też przez długi czas w ogóle nie próbowałam tworzyć jakichkolwiek interpretacji tego filmu – mimo całej mojej miłości wiedziałam, że brakuje mi jakiegoś elementu w układance. Teraz zaś patrzę na Tylko kochankowie przeżyją i czuję, że już to mam. Że do pełnego zrozumienia filmu brakowało mi właśnie tej absolutnej niewiary w ludzkość.
Jestem niemal przekonana, że w głębi duszy Jarmusch jest takim samym mizantropem, jak moja droga F. Nie żebym go (oraz ją) za to krytykowała – generalnie ludzie bardzo często pokazują się ze swojej złej strony, aż czasem ciężko podtrzymać w sobie wiarę w istnienie jakichś ideałów czy moralności… Ale parafrazując Z Archiwum X: ja chcę wierzyć. Ale nie wiem, czy to już nie wchodzi w wyparcie.
Wróćmy jednak do samego filmu: nie da się ukryć, że patrzenie na niego przez pryzmat mizantropii, nihilizmu, zwal jak zwał, nadaje mu przerażająco dużo sensu. Czyż nie jest bowiem tak, że wszyscy jesteśmy trochę Jarmuschowskimi wampirami? Wierzymy, że jesteśmy szlachetni i mamy zasady, ale jednak coś nas pcha do walki o życie za wszelką cenę, nawet jeśli to by miało zaprzeczyć naszym zasadom? Przy czym cóż, Jarmusch i moja przyjaciółka nieco różnią się w ocenie motywów tej walki. Zgaduję po tytule filmu, że reżyser za motywację do walki uznaje miłość, podczas gdy F. w swoim poście pisze o wygodzie. Ja na to patrzę tak, że motywy motywami, ale jeśli faktycznie skończymy jako wampiry – czyli zabijając, byśmy mogli żyć – no to po prostu jest to godne pożałowania niezależnie od motywów.
Być może łączenie wizji wojny klimatycznej z gotyckim filmem sprzed 2013 roku może się wydać nieco naciągane, ale! Ośmielę się zasugerować, że tworząc portret tego, jak chęć przetrwania wygrywa z moralnością Jarmusch jak najbardziej mógł myśleć o przyszłych konfliktach zbrojnych. W pierwszej połowie filmu, w rozmowie między głównymi bohaterami pada takie zdanie „Ludzie wrócą [tu [do Detroit]. Tu jest woda”. Pamiętam ,że w 2013 roku to zdanie brzmiało dla mnie bardzo… jak science fiction. Teraz wiem więcej i niestety rozumiem, co Jarmusch zasugerował tym jednym dialogiem. Zwłaszcza, że dostęp do wody już teraz staje się przedmiotem konfliktów.
Nie wiem, jak możemy uniknąć tego, o czym pisze F. Nie wiem, jak możemy uniknąć stania się wampirami. Mimo wszystko chcę wierzyć, że mamy przed sobą jakąś alternatywę… Jedyna szansa jaką widzę, to uniknięcie całej tej sytuacji, w której faktycznie będziemy decydować: my czy też jacyś „oni”. Bo w momencie gdy dojdzie do tego wyboru, no to cóż. Istnieje dość spora szansa, że faktycznie nasza historia się skończy. I to w ten podły sposób, poprzez bezsensowną wojnę i zabijanie. Gdyby dało się zmienić świat tak, żebyśmy wszyscy byli nami… Między innymi dlatego tak bardzo przemawia do mnie solarpunk: to chyba jedyny współczesny nurt myślowy, który stara się odsunąć ludzkość od tej przysłowiowej ściany (skoro Tesli się nie udało, jak Jarmusch przypomina nam w filmie). A poza tym hej: moc słońca kontra wampiryzm, jakże to wydaje się stosowne. Co wygra w prawdziwym życiu? Najbardziej przeraża mnie myśl, że wkrótce się o tym przekonamy na własnej skórze.