LET’S TALK ABOUT ZOLA JESUS

Chciałam napisać ten tekst od kiedy tylko założyłam fanpejdż. Ale jak opisać to, kim dla mnie jest Nika Rosa Danilova, amerykańska muzyczka znana szerzej jako Zola Jesus? Jak sprawić, byście mogli choć w ułamku poczuć jej magię tak jak ja czuję? Słowa mi się wymykają, przyznam szczerze. Głównie dlatego, że inspiruje mnie również – a właściwie głównie – poza działalnością artystyczną. Można o niej pisać i mówić z wielu perspektyw, aż ciężko się zdecydować, od czego zacząć.

Może na sam początek porozmawiajmy trochę o muzyce, bo ZJ przede wszystkim jest jednak muzyczką i wokalistką. Twórczość Zoli najprościej zakwalifikować jako „mroczna elektronika”, ale taka etykietka jest na tyle… obszerna, że właściwie niewiele mówi. W tym konkretnym przypadku kryją się pod nią drony, pianino – zarówno jego klasyczne brzmienie jak i przesterowane dźwięki syntezatorów – i przyjemne ozdobniki smyczkowo-gitarowe. Pierwsze płyty brzmią dość „brudno” i kojarzą mi się z brzmieniem klasycznego brytyjskiego gotyku typu Joy Division czy Bauhaus. Dość szybko jednak ZJ zrezygnowała z tej maniery i przeszła na „czystą” i przestrzenną produkcję, przystępniejszą dla szerszej publiczności. Tutaj muszę wspomnieć, że Zola nagrywa od 2008 roku i zdążyła w tym czasie stworzyć sporo dość zróżnicowanej muzyki:od przytłumionych gotyckich brudów z The Spoils, przez mocno elektroniczne Stridulum i Conatus, po popową Taigę… Przez co dość trudno jest mi znaleźć określenia opisujące całość jej dyskografii… Ale chyba nie skłamię, jeśli powiem, że śpiew jest najbardziej charakterystyczną cechą jej twórczości. Naturalny głos Zoli ma dość niską barwę i artystka często z niej korzysta, co zdecydowanie wyróżnia ją na tle stereotypowych „anielskich” sopranów i mezosopranów. Nie oznacza to jednak, że nie umie śpiewać wysoko – wręcz przeciwnie, niektóre z jej wokaliz spokojnie mogłyby trafić do repertuaru Grimes czy Marjany Semkiny. Po prostu to niskie, a równocześnie niesamowicie czyste brzmienie jest jej znakiem rozpoznawczym.

Jakkolwiek lubię twórczość Zoli… Może poza Taigą, jakoś w nie umiem się wgryźć w tę płytę… Tak od razu powiem, że wszystkie wcześniejsze wydawnictwa stanowią dla mnie zaledwie wstęp do absolutnego DZIEŁA, jakim jest album Okovi z 2017 roku. Po raz pierwszy usłyszałam jego fragment – konkretniej piosenki „Exhumed” i „Soak” – w Trzeciej Stronie Księżyca jakoś niedługo po premierze i zakochałam się od pierwszych sekund. „Exhumed” zaczyna się od trzęsienia ziemi: wibrujących smyczków, potężnej fali sub-basów (to te basy, które się czuje bardziej w żebrach niż w uszach) i wokali, które dosłownie zmiatają słuchaczy na kolana. Przez około minutę muzyka przyspiesza coraz bardziej, by nagle załamać się w przejmujące wokalizy i przejść do nieco bardziej „piosenkowej formy”. To jednak nie rozwiązuje ukrytego w utworze napięcia. Wręcz przeciwnie, przechodzi ono na „Soak”, hipnotyzujący a równocześnie taneczny utwór, w którym nie sposób się nie zagubić. Po tak dojmującym… przeżyciu, bo tego nie sposób nazwać inaczej, musiałam sięgnąć po całą płytę. Znalazłam na niej wszystko, co lubię: przejmujące ballady („Witness”), utwory taneczne („Veka”) i atmosferyczne. Całość album ma mocno „wiedźmowe” zabarwienie, które dodatkowo uwydatnia się przy okazji wykonań na żywo… Miałam okazję zobaczyć koncert Zoli w Warszawie i powiem szczerze: wyglądało to tak, jakby w malutką postać wokalistki wstąpił wielgachny demon i przemawiał przez nią do publiczności. [1]

A do tego nie można zapomnieć o znakomitej warstwie tekstowej, opowiadającej o walce ze śmiercią czającą się wokół nas i w nas samych. Jak stwierdziła sama Zola, piosenki z tego albumu wyrosły z otaczających ją tragedii, poczucia straty oraz procesu godzenia się z tymi stratami. Oddając głos samej artystce:

„Okovi [okowy] to słowiańskie słowo oznaczające kajdany. Wszyscy jesteśmy do czegoś przykuci: do życia, do śmierci, do ciał i umysłów, do chorób, do innych ludzi, praw i obowiązków. Każdy rodzi się z własnym długiem i ma czas na spłacenie go, dopóki nie umrze. Co daje nam prawo do życia, jeśli nie te koszta? Co więcej, co nam daje prawo do umierania? Czy mamy w ogóle jakiś wybór w tej kwestii?” [2]

(Dygresja: od razu zaznaczę, że nie doszło tutaj do przywłaszczenia kulturowego słowiańskości: dziadkowie Zoli pochodzą z Odessy, a pamięć o wschodnioeuropejskich korzeniach jest mocno kultywowana w rodzinie, do tego stopnia, że sama Zola przybrała sobie słowiańskie nazwisko.[3] Uważam, że warto o tym wspomnieć, ponieważ niestety kultura anglosaska ma bardzo brzydki zwyczaj zapożyczania tego, co jest egzotyczne i „fajne” bez żadnego szacunku i zrozumienia dla tej „fajności”. Słowo-klucz: orientalizm. Aczkolwiek zawsze warto pamiętać, że Amerykanie nie będący WASP – White Anglo-Saxon Protestant – często pielęgnują więź ze swoimi korzeniami i je szanują, i tak jest właśnie w tym przypadku. A i orientalizm nie jest wyłącznie domeną Anglików czy Amerykan… to bardziej kwestia pewnej mentalności „O, my jesteśmy Zachodem, a ci na Wschodzie to są Inni”. Wszystkie wielkie litery w poprzednim zdaniu zostały użyte celowo[4])

I wiecie co? Właśnie to mnie tak ciągnie do Zoli. Jakkolwiek uważam ją za super artystkę, a „Okovi” od razu weszło do kanonu „zostanie w mojej duszy na zawsze”, najbardziej w niej cenię nie stronę „artystyczną”, ale filozoficzną. Ze wszystkich jej wypowiedzi przebija niesamowita wrażliwość, a twitter ZJ to kopalnia interesujących linków i celnych refleksji [5], obracających się głównie wokół tematów polityki, rozwoju technologii, przemysłu muzycznego i szeroko rozumianej sustainability (zarówno jeśli chodzi o kwestie zasobów ziemskich, jak i życie codzienne). Do tego Zola ma zadatki na świetną eseistkę, choć bardzo rzadko sięga po tę formę. Ale jak już sięga, to widać w jej tekstach dużą świadomość i wyczulenie na problemy współczesnego świata, które dodatkowo podpiera solidną ilością źródeł. Serio, aż czasem żałuję, że pisanie nie jest jej głównym zajęciem, bo myślę, że spokojnie mogłaby się wspiąć na poziom krytyki Solnit i Fishera, gdyby tylko jej na tym zależało. Jeśli mi nie wierzycie, przeczytajcie jej tekst o silikonowym faszyzmie, który tłumaczyłam w marcu: O AI i Przywileju Krzemowego Faszyzmu. Naprawdę warto.

Warto tutaj zwrócić uwagę na jedną rzecz, która może zniechęcić część ludzi do ZJ, ale mi bardzo imponuje: Nika nie ukrywa, że stoi po lewej stronie mocy. Sądząc po jej twitterze powiedziałabym wręcz, że jest anarchosocjalistką… a na pewno interesuje się lekturami z zakresu anarchizmu. Nie przeszkodziło jej to jednak brać czynnego udziału w życiu politycznym i aktywnie wspierać kandydatury Berniego Sandersa na prezydenta Stanów (i to mimo tego, że w tych samych prawyborach jej kuzynka również startowała jako kandydatka Demokratów [6]). Nie sposób nie uznać pewnej odwagi, która się kryje w takiej deklaracji politycznej. Mimo wszystko Zola działa na amerykańskim rynku, a tam polityczne angażowanie się artystów wcale nie jest tak oczywistą sprawą, jak to by się mogło zdawać wielu polskim komentatorom. Wystarczy sprawdzić, jak wielkim zagrożeniem wciąż zdaje się być słowo „feminizm”: wiele artystek wciąż unika nawet tak rozmytych pojęć. Chyba ze strachu, że to odbierze im część widowni. Poza tym co innego zadeklarować poparcie idei demokratycznych, a co innego aktywnie działać na rzecz kampanii człowieka, który w Stanach uchodzi niemalże za komunistę. Jestem pewna, że to nie pozostało bez wpływu na fanbase Zoli – już nie mówiąc o kłótniach w rodzinie, lol – i że straciła przez to część publiczności, a mimo to uznała, że są sprawy ważniejsze od zachowania pozorów neutralności i bycia „dla wszystkich”. Bardzo szanuję taką postawę.

Nie chcę tutaj idolizować ZJ, zwłaszcza że wiem, jak bardzo przenoszenie własnych zajawek i fascynacji na „znane osoby” bywa zwodnicze. Ale cholera, ciężko jest mi jej nie idolizować 😀 I to nawet pomimo tego, że w sumie jesteśmy na tym samym levelu życia, jeśli chodzi o wiek i ilość zebranych doświadczeń. Nawet gdy odrzucam cały ładunek emocjonalny, którym obdarzam jej płytę i całe poczucie „OMG myślimy tak samo” (dość często się to zdarza), to wciąż widzę w niej osobę, której warto słuchać i którą warto śledzić. Mam nadzieję, że to się nie zmieni 🖤

PS. Niech ktoś zabierze tego nowego Facebooka…

__________________________________
[1] Niestety nagranie nie oddaje tego do końca, ale… https://www.youtube.com/watch?v=bAeM5LCckK8
[2] Źródło cytatu: https://zolajesus.bandcamp.com/album/okovi
[3] https://web.archive.org/web/20150119041742/https://www.elle.com/culture/music/news/a24991/zola-jesus-interview/ Nie jest to najlepszy wywiad Zoli, a na dodatek pochodzi z okresu „Taigi”, czyli momentu, w którym naprawdę chciała robić pop… Jakoś zupełnie nie umiem połączyć sobie ZJ z tamtego okresu z osobą, o której piszę. Ale cóż, ludzie są zmienni, to chyba dość naturalne.
[4] Przykład orientalizmu w wydaniu polskim: https://www.dwutygodnik.com/artykul/9098-kiyoko-san-robi-blad-w-sokki.html
[5] Mój ulubiony hot take wrzucam jako zdjęcie poniżej.
[6] https://web.archive.org/web/20200203230819/https://twitter.com/ZOLAJESUS/status/1224408520730337280

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s