DŹWIĘKIEM I OBRAZEM: 🏳️‍🌈✊🏾DIRTY COMPUTER✊🏾🏳️‍🌈 (2018)

Przyznam szczerze, że nie mam pewności, jak ten post wyjdzie. Z reguły piszę o rzeczach, co do których żywię uczucia – z reguły pozytywne – a w tej notce chcę podjąć temat dzieła, które nie zostawiło we mnie aż głębokiego śladu emocjonalnego. Minęło jednak parę dni, od kiedy je obejrzałam i wciąż mi siedzi w głowie, więc chyba dam radę. A uważam, że jego istnienie jest tym bardziej ważne w tym konkretnym ułamku naszego życia. I mówię tu zarówno o ogólnej sytuacji BLM w ostatnich dniach (#amplifymelanatedvoices nie staje się mniej aktualne, bo akurat media zajęły się czymś innym) jak i o tym, co parę dni temu podpisał pewien znany nam prezydent i co obecnie wygaduje (#LGBTtoNieIdeologia ffs).

A zatem przypomnijmy sobie razem film Janelle Monáe, „Dirty Computer”.

To znaczy, „przypomnijmy” w moim przypadku jest słowem mocno na wyrost, po raz pierwszy obejrzałam go niecały tydzień temu. Ale istnieje niezerowa szansa, że ten stan rzeczy wynika z mojego odklejenia od muzycznych newsów. W każdym razie, jeśli wy go nie widzieliście, to naprawdę polecam.

„Dirty Computer” to liczący niespełna 50 minut muzyczny film science-fiction, wydany w 2018 roku jako dzieło uzupełniające płytę o tej samej nazwie. Zaczyna się od krótkiego nakreślenia kontekstu: w dystopijnej przyszłości, w której ludzi określa się mianem „komputerów”, odstające od normy jednostki są porywane przez bliżej niesprecyzowaną, lecz potężną organizację i czyszczone ze wszystkiego, co odróżniało je od przyjętej normy. Nie bez powodu używam tu słowa „czyszczone” – proces ten polega na usuwaniu tworzących daną indywidualność wspomnień. Monáe gra główną rolę pacjentki Jane 57821, która trafia do Domu Nowego Świtu i zostaje poddana tej procedurze. Jane próbuje stawiać opór czyszczeniu, a sprawa dodatkowo się komplikuje, gdy w placówce spotyka swoją miłość, Zen, obecnie zindoktrynowaną i „czystą”…

Nie będę mówić co dalej, by nie zepsuć ewentualnego seansu 🙂 Chociaż muszę was uprzedzić: jeśli chcielibyście wiedzieć, jak i dlaczego powstała procedura czyszczenia, to czeka was rozczarowanie. Monáe uprzedza nas o tym nazywając film „emocjonalnym obrazem”. Skupia się on głównie na Jane i Zen, ich emocjach i wewnętrznej walce z praniem mózgu. A także na ich wspomnieniach, które zostały wkomponowane w film w formie teledysków do poszczególnych piosenek z albumu „Dirty Computer” (nie wszystkie utwory załapały się do filmu, ale większość). Zabieg ten jest dość ciekawy: nie tylko pozwala na zaprezentowanie kawałków w całości, co jest dość korzystne z punktu widzenia marketingu płyty, ale też pozwala na eksplorowanie estetyk wykraczających poza dystopijne laboratorium. W teledyskowych wspomnieniach są elementy science-fiction, takie jak strzelające drony (oh wait, to już w sumie rzeczywistość), czy samochody unoszące się nad ziemią, ale znalazło się też w nich miejsce na bogate wnętrza, wiele zmian kostiumów, biseksualne światło i spodnie w kształcie wagin. Zdecydowanie nie można nazwać tego filmu nudnym wizualnie.

Jak już delikatnie zasugerowałam w poprzednim akapicie, w piosenkach pokazanych w filmie wielokrotnie przewija się temat kobiecej siły, akceptacji siebie i seksualności. Niektóre piosenki są też mocno nastawione politycznie. Najbardziej pod tym względem zapadło mi w pamięć pełne imprezowego nihilizmu „Screwed” o bardzo aktualnym refrenie: „And I hear the sirens calling / And the bombs are falling in the streets / We’re all screwed! / Andit’s your birthday, baby / ‚Bout we go sex crazy /But we feel so screwed!” i bojowo nastawione „Django Jane”, które jest mocnym f*ck you skierowanym w stronę rasistów i/lub seksistów („They been trying hard just to make us all vanish / I suggest they put a flag on a whole ‚nother planet”). A dodatkowo treść filmu sprawia, że nagle wszystkie pozornie niegroźne piosenki o miłości nabierają bardzo wywrotowego znaczenia.

[UWAGA FRAGMENT ZE SPOILEREM]
Wprawdzie PYNK samo w sobie jest dość queerowe, z milionem nie do końca wypowiedzianych aluzji do związków dziewczęco-dziewczęcych. Ale w kontekście relacji pomiędzy Jane, graną przez TĘ Tessę Thompson Zen i Ché (w tej roli Jayson Aaron, a w ogóle czy tylko mi się wydaje, że imię tego bohatera jest takim mrugnięciem do widza?) nawet tekstowo neutralne „Make Me Feel” nabiera biseksualno-poliamorycznego wydźwięku. Zresztą, z narracji filmu wyraźnie wynika, że seksualność Jane była jednym z głównych elementów, przez które uznano ją za brudny komputer. Chociaż nie sądzę, by rasowy podział między białą obsługą ośrodka oczyszczenia a czarnymi pacjentami (oczyszczonymi lub nie) był tu przypadkowym doborem castingu. Co jak co, ale ten film stanowi dobrą podstawkę do dyskusji o intersekcjonalności.
[KONIEC FRAGMENTU ZE SPOILEREM]

Na sam koniec pozwolę sobie na dwie uwagi odnośnie tego, co mi się w tym filmie niespecjalnie podobało. Pierwsza z nich dotyczy… no niestety, muzyki. Muszę przyznać, że doznania audio dostarczane przez Monáe zdecydowanie wykraczają poza moją preferowaną estetykę. I to nie o to chodzi, że Janelle jest złą piosenkarką, wręcz przeciwnie. Po prostu taneczny pop z wpływami r&b i rapu to nie jest coś, co rusza moją duszę. Przepraszam, to kwestia wychowania i wielu lat muzycznych nawyków 😦 Ale mimo dość drastycznego starcia z moim muzycznym gustem wciąż uważam, że warto ten film obejrzeć – ma wiele innych zalet. Przede wszystkim to naprawdę trafna historia SF. A jak wiadomo, science-fiction dużo więcej mówi o naszej teraźniejszości niż przyszłości…

Druga uwaga jest już bardziej strukturalna: trochę się martwię, że piosenki pozbawione kontekstu wizualnego nie zadziałałyby z podobną mocą, co cały film. Po prostu zastanawiam się, czy na pewno uzasadniają tę otoczkę science-fiction. Podobne wątpliwości miałam przy słuchaniu „Miss Anthropocene”. Trzeba jednak oddać Monáe sprawiedliwość, że włożyła dużo więcej wysiłku w skonstruowanie narracji, niż zrobiła to Grimes. A poza tym prawdopodobnie właśnie taka będzie nasza przyszłość: zamiast epickich wojen w kosmosie będziemy musieli stanąć w obronie najbardziej podstawowych wartości, które powinny być oczywiste, ALE JAKOŚ WCIĄŻ, KURNA NIE SĄ. Więc chyba muszę po prostu zrewidować swoje oczekiwania, zarówno co do filmu jak i do przyszłości.

Film do obejrzenia całkiem za darmo na portalu YouTube.

PS. Koniecznie obejrzyjcie scenę po napisach, jest ważna!

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s