LET’S TALK ABOUT THE SMITHS

[26 marca 2020]

Nie służy mi ta cała kwarantanna. Czuję się mega zmęczona, wszystko, co piszę, wydaje mi się głupie… A na dodatek, w głowie cały czas brzęczy mi muzyka The Smiths i nie chce wyjść.

To mógłby być początek długiego i analitycznego tekstu, ale nie tym razem. Przyznam się, że nie bardzo się czuję uprawniona do analizy, gdyż moja wiedza na temat tego zespołu jest dość powierzchowna. Ale mogę pomówić o swoich odczuciach w stosunku do samej muzyki, które są… dość niejednoznaczne.

Gdybym miała powiedzieć, jakie zespoły z gotyckich post-punków lubię najbardziej, to The Smiths znalazłoby się raczej w ogonie listy. Nawet lubię kompozycje Marra, zarówno te taneczne jak i bardziej refleksyjne: zawsze poprawiają mi humor. Co ciekawe, nigdy nie wywoływały we mnie afektu smutku… To chyba przez patynę retro, jakiej zdążyły nabrać przez ostatnie 30-40 lat. Co nie zmienia faktu, że dużo bardziej wolę muzykę The Cure czy Siouxsie and The Banshees; ich ciekawe melodie i obfitość ozdobników bardziej przemawiają do progresywnej części mojego gustu. Jeśli zaś chodzi o teksty… nic dziwnego, że Morrisey w świecie memów uchodzi za „original emo kid”. Żeby pisać teksty o tytułach typu „Niebo wie, jaki jestem nieszczęśliwy” to trzeba być albo naprawdę, naprawdę smutnym i pozbawionym samokrytyki, albo wręcz przeciwnie – okrutnie samoświadomym. Nie jestem pewna, jak było w przypadku Morriseya, i nie wiem, czy chcę się dowiadywać. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak kapryśną i kontrowersyjną osobą stał się w późniejszych latach. Współczuję fanom tego człowieka, serio.

A jednak co jakiś czas następuje taki moment, gdy to właśnie utwory tego duetu przyczepiają mi się do uszu i uspokajają mój zmęczony szarpaniem się umysł. Do skrajnych – obiektywnie bądź subiektywnie – sytuacji właśnie te teatralne, ekstremalnie smutne teksty pasują najbardziej. Kiedyś taką sytuacją był rok spędzony poza Polską i powrót (powrót przeżyłam dużo bardziej boleśnie), dziś to jest światowa pandemia. Zabawne, jak te priorytety się zmieniają. A teksty The Smith ciągle pasują do moich bóli, do których zbyt głupio przyznać się na głos. Czasem pozwalają się pośmiać z własnej głupoty… Tak jak wczoraj, gdy spanikowałam, bo termometr pokazał 37,4 („o mamo, czuję już, jak ziemia zasypuje mi głowę”…). A czasem przypominają o banalnych lecz ważnych rzeczach. Te wszystkie „bycie miłym i dobrym wymaga siły”, albo „nieśmiałość jest miła i powstrzyma cię od robienia w życiu tego, co chcesz” to naprawdę fajne i pozytywne słowa, nawet jeśli przeplatane są absolutnymi smętami. Zwłaszcza w momencie, gdy media obwieszczają całkiem dosłowny „koniec świata, jakiego znamy” i snują mniej lub bardziej dystopijne wizje. Dramatyczna muzyka na dramatyczne czasy.

A jaka jest wasza muzyka na dramatyczne czasy?

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s