[23 marca 2020]
Treścioostrzeżenie: spoilery do książki i do filmu.

Zawiłe drzewo genealogiczne filmu „Doktor Sen” może przyprawić o ból głowy każdego, kto próbuje opisać go osobie postronnej. Jest to ekranizacja powieści „Doktor Sen” (2013), kontynuacji kultowego „Lśnienia” (1977) autorstwa Stephena Kinga… Ale równocześnie jest to też kontynuacja jeszcze bardziej kultowej ekranizacji „Lśnienia” nakręconej w 1980 roku przez Stanleya Kubricka. Przy czym rozróżnienie tych dwóch stanów, ekranizacji kontynuacji i kontynuacji ekranizacji jest tu bardzo ważne, ponieważ filmowa i książkowa wersja „Lśnienia” poważnie różnią się co do atmosfery, wymowy oraz zakończenia. Dość powiedzieć, że King za filmem Kubricka, łagodnie mówiąc, nie przepada (z czym jako zagorzała fanka książki absolutnie się zgadzam).
Aż mi się przypomniał narrator serialu Jane The Virgin i jego catchphrase: „zupełnie jak w telenoweli!”. Tylko zamiast relacji międzyludzkich mamy relacje popkulturowe.
Byłam bardzo ciekawa, jak reżyser „Doktora Sna”, Mike Flanagan, poradzi sobie z tym całym galimatiasem. Jednak z różnych przyczyn nie poszłam na ten film do kina i udało mi się go nadrobić dopiero wczoraj… za to od razu w wersji reżyserskiej. Przez większość seansu byłam naprawdę zadowolona: film jest bardzo przyjemny wizualnie, Ewan McGregor jak zwykle zagrał cudownie, reszta obsady też dzielnie dotrzymywała mu kroku. Bardzo podobała mi się muzyka i design dźwiękowy oparty na biciu serca i oddechach. W dodatku film zaskakująco wiernie podążał za wątkami książki… przynajmniej aż do końcowej konfrontacji w Panoramie. I właśnie ta konfrontacja, choć przejmująca i świetnie nakręcona, zostawiła mnie z poczuciem pewnej pustki.
Szybkie przypomnienie akcji: Ewan McGregor gra Danny’ego Torrance’a, syna Jacka Nicolsona/Jacka Torrance’a ze „Lśnienia” (1977/1980). W „Lśnieniu” Danny był małym Magicznym Dzieckiem Z Powieści Stephena Kinga™, który musiał walczyć ze złowrogim nawiedzonym hotelem. W „Doktorze Śnie” Danny jest już dorosły, ale wciąż go ścigają duchy: nie tylko te z hotelu, ale też duch alkoholizmu ojca. Sam Danny zresztą też wpada w nałóg, co poniekąd definiuje całe jego dorosłe życie. Różne zbiegi okoliczności (albo los) sprawiają, że jego droga przecina się z drogą Abry Stone, drugiego Magicznego Dziecka Z Powieści Stephena Kinga™. Danny musi ocalić Abrę przed Prawdziwym Węzłem, grupą wampirów energetycznych, które chcą pożreć Magiczne Moce™ aka lśnienie aka parę Abry…
Aż ponownie zacytuję Jane The Virgin: „zupełnie jak w telenoweli!”. Ale cóż, lekkie pióro Kinga sprawia, że łykam to za każdym razem… Co więcej, mam silne poczucie, że moc powieści „Doktor Sen” wcale nie kryje się w pretekstowej fabule, ale gdzieś głębiej. Zawsze bowiem interpretowałam tę całą gonitwę za parą i akcję z Abrą jako pretekst do pewnych rozważań Kinga na ważne tematy życiowe. A tymczasem okazało się, że Flanagan zwyczajnie wyciął z filmu to, co według mnie stanowiło oś powieści.
Filmowa wersja „Doktora Sna” kończy się ostateczną konfrontacją między Węzłem a Dannym i Abrą, która oczywiście rozgrywa się w Panoramie: hotelu, który straumatyzował Danny’ego i pozbawił go ojca. Flanagan korzysta z okazji, by poprzypominać kultowe ujęcia i scenerie z filmu Kubricka, a równocześnie dodaje sceny, które w ekranizacji „Lśnienia” nigdy się nie znalazły. Danny opętany przez hotel, ścigający Abrę z siekierą, Danny włączający wadliwy bojler, by spalić hotel, śmierć Danny’ego w piwnicy – te wszystkie sceny pochodzą z powieści „Lśnienie” (w której to ojciec Danny’ego był opętany i spalił hotel). Flanagan wyjaśnił na łamach Forbes, że zrobił to celowo: w ten sposób chciał niejako wynagrodzić Kingowi „zrujnowanie” adaptacji „Lśnienia” przez Kubricka. Okej, to jest jakiś powód, jako fanka nawet to rozumiem, ale…
Ale moim zdaniem zakończenie „Doktora Sna” śmiercią Danny’ego całkowicie rujnuje jego rozwój. Wspomniałam już wcześniej, że w moim odczuciu Flanagan całkiem rozwalił oś powieści. Tą osią jest wspomnienie narkomanki i jej dziecka. W filmie też była ta scena: Dan budzi się na potwornym kacu obok nieznajomej dziewczyny, najprawdopodobniej narkomanki. Odkrywa, że przepadły mu wszystkie pieniądze, kradnie więc gotówkę imprezowej partnerki – mimo że przy wyjściu widzi jej małe dziecko i wie, że bez tych pieniędzy prawdopodobnie będzie głodne. Zarówno w filmie jak i w powieści ta scena reprezentuje absolutny upadek Danny’ego-alkoholika. W książce jednak ta scena wraca wielokrotnie jako dręczące go wspomnienie, ostateczny grzech, którego nie tylko nie sposób odkupić, ale wręcz nie sposób wyznać. Latami Danny unika opisania tej historii, mimo uczestnictwa w spotkaniach AA i mimo prób odpokutowania jako tytułowy „Doktor Sen” (dygresja: ten wątek też został w filmie potraktowany po łebkach, no ale wybaczam). Dopiero pomoc Abrze oczyściła go na tyle, że był w stanie sobie wybaczyć tę kradzież i opowiedział o niej na spotkaniu AA już po starciu w Panoramie. Tak, niespodzianka, w książce Danny przeżył. Też kochacie, jak ekranizacje Kinga próbują być mroczniejsze od oryginałów?
Historia narkomanki i kradzieży spina całą powieść jak klamra: jest opisana w rozdziale trzecim, regularnie wraca do bohatera we wspomnieniach, zaś oczyszczające wyznanie następuje w rozdziale przedostatnim. Można wręcz odnieść wrażenie, że to ta historia zdefiniowała osobowość Torrance’a juniora, nie historia z Panoramą. Ja przynajmniej takie wrażenie odniosłam. To właśnie ta historia reprezentowała mrok nałogu, wstyd, z jakim wiąże się picie, oraz to, jak trudno jest pozostawić je za sobą. Ku mojemu niezadowoleniu, Flanagan najwyraźniej nie podziela mojego zdania; w jego filmie epizod z narkomanką to tylko pretekst, by przedstawić alkoholizm Dana, i nie ma żadnego przełożenia na kulminację. Zamiast tego widzimy, jak Ewan McGregor po raz kolejny wciela się w ducha Obi Wana i prowadzi swą padawankę ku światłu (lśnieniu, he he).
Cóż… Nie twierdzę, że moja interpretacja powieści jest lepsza czy też słuszniejsza od wizji Flanagana. Przynajmniej na poziomie rozumowym, bo w głębi duszy wiem, że to JA mam rację 😉 Naprawdę nie czuję tego filmowego zakończenia. Mało tego, strasznie mi smutno, że naprawdę wzruszająca historia o upadku w nałóg i powolnej, niedoskonałej rehabilitacji została zastąpiona… W sumie czym? Próbą retconowania filmu Kubricka? Próbą ojojania starego bólu Kinga? Wydaje mi się, że na poziomie fabularnym Flanagan próbował stworzyć historię o cykliczności, szukaniu więzi, zostawianiu spuścizny… Gdybym miała wysnuć sens z filmowego „Doktora Sna”, to chyba bym powiedziała, że kryje się w zdaniu zrozumiałym dla każdego fana Kinga „ka jest kołem” (swoją drogą na tym easter eggu aż pisnęłam z uciechy). Ale jakoś nie jestem przekonana, czy temat cykliczności, reprezentowany przez ten cytat, jest ciekawszy niż opowieść o alkoholizmie. W tym konkretnym wypadku… no, nie wydaje mi się.
Na pewno nie powiem, że trzy godziny spędzone z filmowym „Doktorem Snem” były czasem straconym. Ale jednak jest we mnie pewien smutek, że znowu nie otrzymałam w ekranizacji tego, co chciałam. Myślę, że każdy choć raz poczuł ten zawód: że jego ukochana powieść czy też komiks nie wyszły na ekranie tak, jak się marzyło. Ba, sami autorzy tych powieści/komiksów też je czasem czują (patrz Stephen King vs Stanley Kubrick)! Jedyne, co można zrobić w takiej sytuacji, to pogodzić się z faktem, że każdy ma prawo do własnej interpretacji, nawet twórcy filmowych adaptacji powieści. Przecież nie będziemy wysyłać nikomu gróźb śmierci z powodu rozjazdu wizji, prawda? PRAWDA? *patrzy się groźnie na fandom Star Wars i nie tylko*
Okej, chyba przepracowałam swój żal za ekranizacją, której nie dostałam 😀 Wymagało to tylko dwóch stron A4, LOL. Opowiedzcie mi, proszę, o waszych zawodach adaptacyjnych! Ciekawa też jestem, czy są na sali inni fanboje i fangirle pana Kinga…