🥀RAPORT Z PRZESŁUCHANIA🥀 Mariana Semkina „Sleepwalking”

[15 lutego 2020]

Czekanie na nowe albumy ulubionych muzyków zawsze kojarzy mi się z napięciem. Zawsze musi nastąpić ten moment, że nagrają coś, co mi się nie spodoba, albo co wyda mi się słabsze od poprzednich dokonań. Taka jest kolej rzeczy, artyści się zmieniają, mój gust się zmienia, to jest nieuniknione. Ale ta świadomość nijak nie jest w stanie powstrzymać wyczekiwania i lekkiego lęku, czy przypadkiem po danej premierze nie będzie mi smutno, bo to „już nie to”. W przypadku „Sleepwalking” oczekiwanie było tym większe, że „rodzinna” formacja Marjany, iamthemorning, jest ŚWIETNA ŚWIETNA ŚWIETNA. Całkowicie rozumiem, że Semkina chciała spróbować zrobić coś intymnego i osobistego, co niekoniecznie mogłoby się mieścić w romantyczno-kameralnej otoczce duetu, ale jednak przyznam szczerze: miałam spore obawy, jak jej to wyjdzie bez Gleba.

Od premiery dla członków Patreona minął tydzień, zdążyłam tę płytę przesłuchać już co najmniej z pięć razy i… cholera, wciąż nie wiem. To chyba nie jest do końca „to”, przynajmniej nie dla mnie. Co bynajmniej nie znaczy, że „Sleepwalking” jest złą płytą… Nie wiem. To skomplikowane.

[Dygresja: strasznie ciężko mi się pisze ten tekst, bo uwielbiam Marjanę jako wokalistkę oraz jako osobę i bardzo chcę, by jej muzyczna kariera – zarówno solo, jak i z iamthemorning – była pasmem samych sukcesów. Ale z drugiej strony mam potrzebę, by trochę na „Sleepwalking” pomarudzić i czuję się jak nielojalny fan ;_; ]

Mniej więcej połowa płyty idealnie trafia w moją estetykę: otwierające Dark Matter ma przepiękny nastrój, budowany dzięki wielowarstwowym wokalizom, akustycznej gitarze i chłodnych, elektronicznych efektach. W podobnym stylu utrzymane jest Ars Longa Vita Brevis, tylko zamiast elektronicznych dodatków muzyczną przestrzeń wypełnia sekcja smyczkowa (przy czym najbardziej w uszy wpadają basy). Invisible brzmi zaskakująco rockowo i mrocznie, jak coś, co mogłoby wyjść spod syntezatora Atticusa Rossa – o ile chciałby napisać piosenkę z wokalem. How To Be Alone i Mermaid Song brzmią jak iamthemorning z płyty „Belighted”, czyli bardziej jak rock progresywny, zagrany na klawiszach, smyczkach i rockowej sekcji perkusyjnej, niż jak muzyka kameralna. Na dodatek How To Be Alone ma świetne wokalne outro, a Mermaid Song to jedyna piosenka z porządnym rockowym kopem. (Trochę szkoda, że nie ma takich tu więcej.)

Brzmi fajnie? Dla mnie brzmi fajnie. Ale to jest połowa płyty.

Druga połowa brzmi… Jak dzieci Anathemy i soundtracków z Disneya. Czyli smutek i mrok, ale w otoczce waty cukrowej. Szczególnie boli mnie oprawa drugiej i trzeciej piosenki z albumu (Am I Sleeping or Am I Dead i Turn Back Time), nie jestem w stanie znaleźć w nich nic, co by mi się podobało. Lost At Sea ma chociaż ładny refren, ale już Skin jest niedorzecznie skoczne. Everything Burns brzmi jak bardzo bardzo mroczny Disney (ten basowy smyczek robi nastrój, nie powiem, że nie), a w ostatniej piosence, Still Life, gra Jordan Rudess. Nie przepadam za jego grą, Gleb jest zdecydowanie lepszym klawiszowcem.

Czepiam się? Prawdopodobnie. Sorry.

Z drugiej strony, mam silne podejrzenie, że ta „słodka” otoczka stanowi celowy kontrast do tekstów. A te teksty są wyjątkowo brutalne. W iamthemorning Marjana ukrywa wiele swoich przemyśleń pod płaszczem poetyckich metafor i nawiązań literacko-historycznych. Na „Sleepwalking” natomiast śpiewa o tym, co ją boli bez upiększeń. Nie mam – jeszcze – egzemplarza płyty i nie jestem pewna, czy nie przekręcam tekstów, ale tyle mi się udało spisać z początku „skocznej” piosenki Skin:

„I have spent the night peeling my skin off, of my body, where you touched it [???] And once I’m done, will I become just a little purer? And once, won’t I keep cutting, cut a little further?”

Zrywanie skóry można potraktować jako metaforę, ale jakoś bardziej kojarzy mi się to z zachowaniami kompulsywnymi spod znaku dermatillomanii (kompulsywne drapanie/skubanie skóry). A jak jeszcze do tego dorzucimy refren:

„How do I go on, my love, after what you’ve done? Look at what you’ve done… What have I become…”

Kobieto, czy ty śpiewasz o tym, o czym ja myślę, że ty śpiewasz??? A nawet jeśli nie, to fajny tekst, taki nie za radosny… Jak się pewnie domyślacie, cała płyta jest utrzymana w podobnym tonie. Z singla Everything Burns

„You can’t get away from yourself
No matter how many bridges you burn
You can’t get away from your pain
No matter how many fires you walk through
Cause you are your only friend when everyone else has left
And you are your only hope where everything else burns”

Na tle słodkiego Disneya takie teksty biją w głowę jeszcze bardziej. Działa tu efekt uniezwyklenia (ang. „defamiliarization”, ros. „ostranenie”): twórca zmienia formę swojego tekstu i w ten sposób wymusza na odbiorcach zwrócenia uwagi na treść. Jako odbiorcy muzyki przywykliśmy już do tego, że w industrialnym rock a la Nine Inch Nails prawdopodobnie usłyszymy teksty nihilistyczne, a w smutnych balladach będziemy płakać nad utraconymi miłościami albo wzdychać do dawnych czasów. Ale autodestrukcyjna piosenka o [czy to jest to, co myślę? Spytałabym Marjany, ale ku^wa mi głupio] na tle podkładu rodem z Królewny Śnieżki albo Snu Nocy Letniej? O, to przykuwa uwagę i się wkręca w mózg. Co mnie irytuje, bo ten podkład naprawdę mi się nie podoba, a mi usiadł na umyśle i nie chce wyjść…

Ahem. Wracając do tematu tekstów. Pod tym względem „Sleepwalking” wywołuje u mnie EKSTREMALNY dyskomfort. Dużo bezpieczniej czuję się, gdy od cudzego bólu dzieli mnie metafora. Ale akurat w tym przypadku bardzo ten dyskomfort doceniam. Nie jest mi łatwo stawiać czoła takim stanom i emocjom, zwłaszcza u siebie. Sądząc po wywiadach, interakcjach w necie i tak dalej, Marjana odczuwa podobną barierę. A o depresji lepiej jest jednak mówić niż nie mówić… I lepiej jest mówić wprost, bez ogródek, niż ją upiększać i ryzykować romantyzowanie. Dzięki, Marjana, za szczerość, serio. To jest ważne.

I tak oto doszłam do momentu, w którym wypadałoby wstawić jakąś konkluzję. Niestety nie mam takowej do zaoferowania. To chyba jest jedna z tych płyt, które bardziej cenię za to, że są, niż za to, że mi się podobają (mam taką specjalną półeczkę w mózgu, leżą na niej między innymi Steven Wilson i „There Will Be No Intermission” Amandy Palmer). Mimo całego marudzenia proszę was, obczajcie ten album, bo to wciąż kawał naprawdę dobrego progresywno-gotyckiego eterycznego popu. A poza tym Gleb i Marjana zasługują na rozpoznawalność poza mikro-banieczką słuchaczy proga.

PS. Ogólnie imię Semkiny pisze się „Marjana”, ale na płycie i na Spotify jest „Mariana”. Nie do końca rozumiem celowość tego zabiegu, ale ok. Uprzedzam, bo mnie to strasznie skonfundowało.

PS2. Nie mogę wyjść z zachwytu nad tym, jak pięknie wydany jest ten album 💕 Wydrukowana okładka wygląda dużo lepiej niż grafiki dostępne w Internecie, detale książeczki i koperty na płytę zachwycają, a dodatkowo jeszcze otrzymałam pocztówkę i autograf. Aż trochę żałuję, że nie zakupiłam większego pakietu, tylko samą płytę… (Na swoje usprawiedliwienie powiem, że zdjęcia promocyjne zupełnie nie oddawały uroku wydania fizycznego i prawdę mówiąc nie przypadły mi do gustu). Należy też docenić, że jedynym plastikowym elementem tego wydania jest sam krążek CD. #lesswaste rządzi! Jeśli spodobał wam się album, to koniecznie kupcie go w tej formie, nie pożałujecie!

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s