Czy androidy śnią o elektrycznych saksofonach?

[tekst ukazał się 6 lutego 2020 roku na stronie Krytyka Kolektywna]

Słuchanie płyty „Blade Runner (Music from the Original Soundtrack)” z 1994 roku jest przeżyciem jedynym w swoim rodzaju.

Wydawać by się mogło, że płyty z soundtrackami są jedynie muzycznymi wspomnieniami po seansach ulubionych filmów: przypominają to, co widz już zna z ekranu. Jednakże w przypadku „Łowcy Androidów” oficjalne wydanie ścieżki dźwiękowej dostarcza zupełnie nowych przeżyć. Nie dość, że wplecione w muzykę dialogi z filmu absolutnie nie trzymają się stworzonej przez Ridleya Scotta chronologii, to jeszcze dwa utwory obecne na płycie – „Wait For Me” i „Rachel’s Song” – nigdy się w filmie nie pojawiły. Za to na płycie brakuje wielu motywów towarzyszących seansowi. Dzięki tym wszystkim różnicom album Vangelisa tworzy własną soniczną rzeczywistość… A jeśli uwzględni się różne bootlegi [1] oraz późniejsze wydanie z 2007 roku, to można wręcz mówić o wielu równoległych sonicznych rzeczywistościach. Nie potrafię tu uniknąć skojarzeń z Baudrillardowską koncepcją symulakrum: układając soundtrack[1] Vangelis zniekształca i zaciera doświadczenie filmowego seansu. Powstaje nowa, muzyczna opowieść, oderwana od kinowego oryginału [2] i otoczona niezależnym kultem.

O czym jest ta opowieść? Dla mnie soundtrack idealnie oddaje myśl „more human than human”. Muzyka Vangelisa, choć niemal w całości stworzona na syntezatorach, głównie na legendarnej Yamaha CS-80 (aktualnie do kupienia za ok. 90 tysięcy złotych) brzmi zaskakująco ciepło i intymnie. Znosi granicę pomiędzy tzw. „żywymi instrumentami” i elektroniką, podobnie jak tworzenie coraz doskonalszych produktów zatarło granicę pomiędzy ludźmi i androidami. Przypomina mi się krytyka Kodwo Eshuna, który w książce „More Brilliant than the Sun” mimochodem odciął się od kultu otaczającego Greka, pisząc: „Kubrick’s 2001, Eno’s Apollo soundtrack, Vangelis’ Blade Runner soundtrack: all these are good records – but sonically speaking, they’re as futuristic as the Titanic, nothing but updated examples of an 18th century’s sublime”. “Sublime” to pojęcie funkcjonujące w sztuce i w filozofii, oznaczające wzniosłość, „wielkie piękno”. I choć słowa Eshuna mogą zdawać się lekceważące, moim zdaniem stanowią właśnie idealny komentarz do tej ścieżki dźwiękowej. TAK, Vangelis przepuszcza znane formy przez elektroniczne Yamahy, Prophety i inne synthy (co najwyraźniej dla niektórych jest za mało nowatorskie :)), ale czyż nie pasuje to do świata, gdzie człowiek tworzy kopię samego siebie? Imitację człowieczeństwa, która zaczyna przerastać swój oryginał? „More human than human”… Symulakry…

A potem wjeżdża saksofon Dicka Morrisseya, cały na jęcząco, i rozwala mi moją elektroniczno-posthumanistyczną nirwanę. Bogowie starzy i nowi, dlaczego Vangelis uznał, że akurat wsadzenie żywego saksofonu [3] na tę płytę będzie dobrym pomysłem?!

W sumie wydaje mi się, że znam odpowiedź na to pytanie (inna rzecz, że niekoniecznie popieram tę decyzję). Saksofon był uznawany za niekonwencjonalny i nowoczesny instrument, od kiedy został wynaleziony. Połączenie saksofonu z inną, eksperymentalną wówczas formą muzyki, ma zatem sens. Poza tym brzmienie saksofonu niesie ze sobą skojarzenia z „urban cool”, co pasuje do wielkomiejskiej estetyki orientalnego noir z „Łowcy Androidów”. Mam jednak wrażenie, że przede wszystkim Vangelisowi zależało na skojarzeniach z romansem. Jak pisze Stephen Cottrell w swojej książce „The Saxophone”:

„Ekstatyczne jęczenie, podobne do tego, jakie towarzyszy fizycznej intymności, a zwłaszcza aktom miłosnym, jest też głęboko sugestywnym dźwiękiem, często kojarzonym z saksofonem. Ten związek pomiędzy brzmieniem saksofonu oraz stosunkiem seksualnym, dodatkowo wzmocniony bliskością fonetyczną słów „sax” i „sex”, ma długą tradycję. Jest ona wyjątkowo widoczna w kinie i w telewizji, gdzie stosunkom seksualnym pokazanym na ekranie (albo odbywającym się poza ekranem) prawie zawsze akompaniuje saksofonowa solówka, opierająca się na ‘saksofonowym jęku’”.

W „Łowcy Androidów” (filmie) saksofon Dicka Morrisseya pojawia się w jednym utworze [4] o wymownym tytule – „Love Theme”. Dick Morrissey wygrywa motyw, który idealnie wpasowuje się w tradycję „soundtrackowych solówek jęczącego saksofonu”. Nie dość, że w ten sposób brutalnie przełamuje eteryczne brzmienie syntezatorów Vangelisa, to jeszcze przynosi skojarzenia z najbardziej sztampowymi hollywoodzkimi romansami. I nikogo to chyba nie zdziwi, gdy powiem, że faktycznie ten motyw towarzyszy scenie miłosnej. A raczej „miłosnej”, bo z obecnej perspektywy wygląda to jak wymuszanie stosunku i emocjonalnych deklaracji na rozchwianej, niepewnej swoich uczuć osobie… [5].

Ciekawe jest jednak to, że ta scena oprócz ukazania romansu jest też skonstruowana jako punkt przełomowy dla Rachael: moment, w którym godzi się ze swoją tożsamością androida/replikanta, ale też świadomie afirmuje swoje człowieczeństwo. Moment ten kontrastuje – a przynajmniej w założeniu ma kontrastować – ze scenami podkreślającymi „nieludzkie” oblicze androidów: śmiercią Zhory czy samotną wędrówką Pris po mieście tuż przed spotkaniem z Sebastianem. Obu fragmentom towarzyszy „Blade Runner Blues”, utwór, którego główny motyw do złudzenia przypomina „jęczące” melodie saksofonu. Jest to jednak saksofon sztuczny, syntezatorowy. Jego obecność w scenach ze zbiegłymi replikantami sugeruje, że choć mają one zdolność do empatii, to wciąż jeszcze nie odczuwają „prawdziwych” emocji – w przeciwieństwie do Rachael. Ten kontrast prowokuje mnie do refleksji, że wykorzystanie saksofonu (prawdziwego bądź sztucznego) służy u Vangelisa za pewnego rodzaju znacznik człowieczeństwa, utożsamianego z Rachael i jej uczuciem do Deckarda.

Szkoda tylko, że ten obraz człowieczeństwa nieco zgrzyta… I nie wynika to wyłącznie z faktu, że nie jestem fanką saksofonów. Chociaż naprawdę nie jestem, to „romantyczne jęczenie” zawsze mi się kojarzyło z maczyzmem i porno. Ale w tym konkretnym przypadku problem kryje się w implikacjach omówionej przeze mnie symboliki. Człowieczeństwo w „Łowcy Androidów” jest powiązane z miłością, na dodatek definiowaną w bardzo wąski sposób. Relacja między Pris i Royem Battym również nosi znamiona miłości, ale Ridley Scott wyraźnie faworyzuje seksualno-romantyczne uczucie między Rachael i Deckardem. Co prawda w ten sposób pokazuje, że bycie „istotą ludzką” przekracza bariery pochodzenia czy też organiczności (Rachael to android ze wspomnieniami, natomiast ontologiczny status Deckarda jest… bardzo kontrowersyjny), ale mimo wszystko coś we mnie się zżyma na tak płaską konkluzję [6]. Pod tym względem oryginalna opowieść Philipa K. Dicka wydaje mi się dużo bogatsza. I nie występują w niej saksofony.

[1] Na oficjalne wydanie soundtracku fani „Łowcy Androidów” musieli czekać 12 lat. A gdy już dostali płytę w swoje ręce, okazało się, że jest znacząco różna od tego, co można było usłyszeć w kinach. Nic dziwnego, że powstawały bootlegi. Co najmniej pięć wersji. (Podobno „Esper Edition” jest tą najbardziej kompletną – kh).

[2] Zresztą o którym oryginale tu mówimy? O wersji puszczanej w kinach w 1982 roku z kiczowatym happy endem? O wersji reżyserskiej? O OSTATECZNEJ WERSJI REŻYSERSKIEJ? Sam Ridley Scott stworzył trzy różne wersje swojego filmu, więc dlaczego Vangelis nie miałby stworzyć swojej? „Blade Runner” to uosobienie konceptu symulakrum, mówię wam.

[3] Nie jest to wprawdzie jedyny „ludzki czynnik” na albumie. Mary Hopkins użyczyła swego wokalu w „Rachel’s Song”, Don Percival zaśpiewał piosenkę „One More Kiss, Dear”, a Demis Roussos odpowiada za orientalne wokale w „Tales of the Future”. Jakoś jednak mam wrażenie, że głosy mniej psują eteryczno-elektroniczne decorum niż ten nieszczęsny porno-saksofon z „Love Theme”… przypuszczam jednak, że to już może być kwestia subiektywna.

[4] Nie wiem, czy motyw saksofonu w „Wait For Me” też jest autorstwa Dicka Morrisseya, czy też jest już wygenerowany na syntezatorach. Jak dla mnie brzmi żywo, ale nigdzie nie mogę znaleźć informacji na temat tego konkretnego utworu… Piszę więc o tym, co udało mi się potwierdzić.

[5] Co ciekawe, interpretacja „ej, w sumie to wygląda jak gwałt” pasuje do tego, jak Philipa K. Dick opisał romans Rachael i Deckarda w oryginalnej powieści. Książkowy Deckard nie wierzył w uczucia Rachael – mało tego, nie uważał, by w ogóle mogła mieć uczucia. Równocześnie jednak chciał uwierzyć, że może być kochany i pożądany. Myślę, że chęć oddania tej dynamiki mogła stać za stworzeniem dialogu „say kiss me”. Na ekranie wygląda to jednak obrzydliwie, ponieważ w filmie (w przeciwieństwie do powieści!) androidy naprawdę są „ludźmi” i mają ludzkie uczucia. Co więcej, w założeniu filmu ta scena miała być początkiem jakiejś epickiej miłości… Ech, nie kupuję tego. W mojej wyidealizowanej wersji filmu tej sceny nie ma. I utworu „Love Theme” też nie ma 😛

[6] Chociaż to i tak lepiej niż w „Blade Runner 2049”, gdzie bycie istotą ludzką jest sprowadzone do… rodzenia dzieci. ARGH.

Reklama

Jedna uwaga do wpisu “Czy androidy śnią o elektrycznych saksofonach?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s