[29 października 2019]
Jeden z moich pięciu najukochańszych filmów na świecie to techno-gotycki musical o sprzedawaniu i odzyskiwaniu (żywcem) organów. Cóż, każdy ma jakieś wady.
„Repo! The Genetic Opera” łączy w sobie tyle różnych rzeczy: elementy gore horroru, gotyku, cyberpunku, estetykę komiksową… Podobna mieszanka zresztą panuje też w warstwie muzycznej: sporo industrialu, trochę techno, ale też melodie rodem z cyrku czy też prawdziwa opera. Niesamowita, postmodernistyczna mieszanka. Niech was nie zwiodą komentarze, że piosenki w tym musicalu są złe. Owszem, niektóre bywają strasznie… suche, ale to jest obliczone na efekt groteski i świetnie spełniają swoje zadanie. A wiele kawałków, choć pozornie prostych, kryje w sobie niespodzianki metryczne i przyjemne smaczki instrumentalne.
Schodząc z warstwy czysto estetycznej (która jest przepyszna!) na fabułę, wcale nie jest prościej, bo właściwie jest to historia… korporacji i tego, jaki wpływ mają na ludzi. Jak wypełniają potrzeby klientów, by następnie wyzyskać ich do cna. O tym, jak z tych potrzeb tworzą trendy dla bogaczy, podczas gdy naprawdę potrzebujący zapłacą za swoje zakupy życiem. W tym przypadku – całkiem dosłownie…
[Dygresja: uwielbiam plakaty do tego filmu.]
W filmie niejednokrotnie pojawiają się też kwestie z dziedziny transhumanizmu: czym jest człowieczeństwo? Czy ciało/genetyka stanowią ostateczne ograniczenie? Jak można przekraczać swoje granice i czy w ogóle warto? Może forma zadawania tych pytań nie jest szczególnie subtelna, ale sam fakt ich pojawienia się jest ważny. Sporo transhumanistów zdaje się wierzyć, że tylko dzięki technologii ludzkość będzie w stanie przetrwać… Kto wie, może faktycznie mają rację. Aczkolwiek ja mam silne przeczucie, że to będzie przetrwanie w „miastach zbudowanych na zmarłych” (cytując musical). Ale tak naprawdę nie potrzebujemy od razu wszczepów i sztucznych organów, by stać się „ludźmi+”. Pomyślmy o tym, jakie możliwości oferują towarzysze naszego życia: smartfony. Na dobre lub na złe, zmieniły nasz sposób odbierania rzeczywistości.
[Tutaj już pozwolę sobie na osobistą opinię: uważam, że ani Internet ani telefonia komórkowa nie miały aż takiego wpływu na codzienność, jak połączenie tych dwóch rzeczy. Bez wchodzenia w dyskusję na temat wad i zalet; ta mieszanka jest wybuchowa.]
Nie chcę was tutaj namawiać, byście za wszelką cenę polubili ten film czy też go oglądali. Jest dość chaotyczny, no i wiem, że nie każdy musi przepadać za gotycką estetyką. Poza tym warstwa campu i ironii przejawiającej się chociażby w doborze obsady (PARIS HILTON) może być dla niektórych ciężkostrawna… Podobnie jak dość patriarchalne podejście do fabuły. Ale! Jeszcze nikt, kto po mojej namowie ten film obejrzał, nie powiedział „zmarnowałe/am swój czas”. A to o czymś świadczy.