[25 września 2019]
(treścioostrzeżenie: biseksualizm i zmiany klimatyczne)
Aurorę Aksnes odkryłam dosłownie parę dni temu, tworząc playlistę do odsłuchania/odtworzenia po końcu świata. Chciałam tylko sprawdzić, czy istnieją akustyczne wersje Massive Attack, a tymczasem znalazłam perełkę w postaci jej wykonania „Teardrop”. Zauroczył mnie jej głos, tak podobny do głosu Bjork, jak to tylko jest możliwe.
[Dygresja: ustalmy jedną rzecz – nikt nie brzmi tak jak Bjork. Ale gdyby o kimkolwiek można było powiedzieć, że ma podobny głos, to właśnie o Aurorze. Jak gdyby były muzycznymi siostrami, albo chociaż kuzynkami.]
A chwilkę później mignęła mi lista „najlepszych piosenek o kryzysie klimatycznym”, na której znalazł się wstawiony poniżej kawałek. Takiego splotu interesujących mnie cech nie mogłam nie sprawdzić…
Cóż mogę powiedzieć, dziewczyna jest niesamowita. Świetnie korzysta z anielskiego głosu, przenosząc słuchaczy do elfich, nieskażonych obecnością człowieka krain. Wygląda i porusza się niczym norweskie wcielenie księżniczki Mononoke, tym samym wywierając piorunujące wrażenie w teledyskach i na występach na żywo. A co najważniejsze, pisze świetne teksty i nie boi się trudnych czy też kontrowersyjnych tematów. W „Churchyard”, na przykład, wciela się w ducha prześladuje swojego oprawcę-księdza (albo przynajmniej religijnego fanatyka, tekst jest otwarty na interpretacje). Singiel „Queendom” z kolei jest pochwałą feminizmu i wszelkiego rodzaju queer. W sumie nie powinno to zaskakiwać, wokalistka swobodnie opowiada o swojej płynnej seksualności i podkreśla, jak ważne są prawa kobiet. Ale zawsze warto takie treści docenić. Na mnie jednak największe wrażenie zrobił zalinkowany poniżej „The Seed”. Ten kawałek powinien stać się hymnem wszystkich marszów klimatycznych. I jest bardzo na topie w kontekście najnowszych wydarzeń #TeamGreta
Jedyne, co psuje mi pozytywne wrażenie, to nierówna oprawa muzyczna, rozciągająca się na spektrum od onirycznej mieszanki elektroniki i folku do… sztampowego popu spod znaku Radia Zet. Przy czym stwierdzenie, że ta druga estetyka nie zalicza się do moich ulubionych, to ogromne niedopowiedzenie. Z tego powodu mam duży problem, żeby cieszyć się co bardziej popularnymi singlami Aurory, bo niestety połowa z nich rani moje snobskie uszy: pięknie złożone słowa często toną w plastikowych samplach dźwiękach, a elfi głos Norweżki pada ofiarą cyfrowej modulacji. O ile „The Seed” brzmi całkiem dobrze – popowo, ale bez przesady – to… Z innymi przebojami bywa różnie. Takie „Queendom” czy „River” trochę mnie na początku odstraszyły.
[Dygresja numer 2: czy kiedykolwiek musieliście spędzić 3-4 godziny w samochodzie skazani tylko na Radio Zet? Jeśli nie, nie wiem, czy zrozumiecie moją odrazę do radosnych „letnich przebojów”… Z drugiej strony, ja się wychowałam na Kornie i Beatlesach, mogę mieć spaczony gust ;)]
Myślę jednak, że nawet największe audiofilskie snoby (ekhm, ja, ekmn) znajdą w jej dyskografii coś dla siebie. Pomiędzy radio-friendly singlami kryje się wiele ciekawych kompozycyjnie perełek, a przeboje bardzo zyskują w wykonaniach akustycznych. Więc nie martwcie się, moje kochane snoby, coś się znajdzie i dla waszych delikatnych gustów. A ja tak sobie myślę, że może to nawet lepiej, że dziewczyna nie zamyka się na komercyjność. Naprawdę, gdyby wszystkie przeboje Radia Zet miały tak śliczne wokale i trafne teksty, to świat byłby dużo milszym miejscem.
[PS: dla porównania wrzucam również drugą wersję „The Seed”, w wykonaniu na żywo. Jak dla mnie, brzmi dużo lepiej i bardziej przejmująco, ale cóż, nie ma fajnego teledysku. Bardzo bym chciała, by Aurora wydała kiedyś album akustyczny. Słuchałabym w kółko.]