RAPORT Z PRZESŁUCHANIA: Norman Fucking Rockwell! (30/08/2019)

[8 września 2019]

Przerabiam ten raport po raz trzeci… Chyba nie ma lepszego dowodu na to, że najnowszy album Lany Del Rey wcale nie jest oczywistym dziełem do skomentowania. Za pierwszym razem je zlekceważyłam. Nie sądziłam, że wrócę do NFR! w najbliższej przyszłości. A jednak wróciłam i w sumie się z tego cieszę.

***

Za pierwszym razem album trochę mnie rozczarował. Przede wszystkim miałam wrażenie, że Lana znowu opiera swoje teksty na motywach „jestem zakochana, jestem porąbana, Kalifornia, samochody”. Po fenomenalnym, poetyckim tekście „Hope is a dangerous thing…” i ostatniej niespodziance w postaci komentarza do szkolnych strzelanin („Looking for America”) spodziewałam się czegoś innego, niż usłyszałam za pierwszym razem. Owszem, z piosenki „Norman Fuckin Rockwell” przebija się cudowna irytacja na tytułowego „cholernego wielkiego chłopca”, a fragment „Mariners Apartment Complex”:

They mistook my kindness for weakness
I fucked up, I know that, but Jesus
Can’t a girl just do the best she can?

rozdziera serduszko swoją prawdziwością. To było jednak dla mnie za mało. Za to dostałam „You’re beautiful and I’m insane” („Venice Bitch”). #Aha.

Cóż, przynajmniej na pocieszenie miałam przewijające się w kilku piosenkach śliczne vintage piano, przywołujące na myśl czarno-białe filmy, oraz bardzo ładne brzmienie całego albumu. Nie mogę tutaj nie pochwalić iście progresywnego „Venice Bitch”* – świetna kompozycja. Co ciekawe, cała płyta jest dość skromnie zaaranżowana jak na twórczość Del Rey. Jej albumy zawsze kojarzyły mi się z bogatą (by nie powiedzieć „zapaćkaną”) produkcją, a tutaj jest ładnie, czysto, nawet przestrzennie. Orkiestralne ozdobniki i retro-patyna nie przytłaczają zgrabnych kompozycji, brzmienie też jest przyjemne. Przyznaję, za pierwszym razem album jako całość wydał mi się dość jednostajny, ale przy drugim-trzecim podejściu większość melodii przekradła się ukradkiem do pamięci**. Problem jest taki, że moja mózgownica interpretuje je jako „miłe dźwięki na lato”. Zachód słońca nad morzem albo nad Wisłą, cydr, narzekanie na terapię, „summertime sadness” (mrug mrug), tego typu nastroje Jakoś nie umiem sobie wyobrazić, by ta muzyka towarzyszyła mi w lutym lub w listopadzie. A lato zaraz się kończy…

***

Do powrotu do NFR! skłonił mnie świeżutki teledysk do „Doin’ Time”. Ten klip spełnia wszystkie oczekiwania, których album (na pierwszy rzut ucha) nie spełnił. W dużym skrócie: klip przedstawia surrealistyczną postać Godzillo-Lany, przechadzającą się po L.A. (?), a także przypadkową parę oglądającą jej spacer… na ekranie w kinie samochodowym. W pewnym momencie chłopak znika migdalić się z inną dziewczyną, a GodzillaDelRey wychodzi z ekranu, by go ukarać, po czym beztrosko wraca do swojego świata. Jak można nie pokochać tego teledysku? Jest dowcipny, świetnie zrealizowany, łączy otoczkę retro-kolażu ze świetnym przekazem siostrzeństwa. Cudo!

Teraz, po drugim przesłuchaniu i lekturze tekstów mam wrażenie, że chyba za dużo chciałam od tego albumu. Pitchforkowa recenzja (link w komentarzu) zwróciła moją uwagę na kilka linijek z różnych piosenek, które jakoś mi uciekły przy pierwszym przesłuchaniu. Przytoczone przez Jenn Pelly fragmenty tekstów faktycznie wpisują się w moje oczekiwania. „The greatest” jest przykładem, że Del Rey wychodzi poza swoje przeżycia i wyczuwa ducha czasu (płonące L.A., #Wymieranko), a przejście od „I wish I was dead” z debiutanckiego „Born To Die” do „I ain’t a candle”… jest znaczące. Przyznaję się, nie wychwyciłam tego za pierwszym razem. Z drugiej strony jednak Lana wciąż lubi śpiewać o facetach i samochodach, co niekoniecznie jest moim ulubionym tematem. No ale przynajmniej nie jest to już „uderzył mnie i było to jak pocałunek”. Tak więc jestem otwarta na kolejne randki z „Normanem Fuckin Rockwellem!”, choć nie powiem, by ten album był miłością mojego życia 🙂

___
*Ciekawa jestem, czy Lana toczyła o tę piosenkę podobne boje, jak w swoim czasie o super-zwolniony refren „West Coast”. Dziesięciominutowy kawałek jako singiel… Niezbyt to radio-friendly 😉
**Mimo wszystko jednak wyrzuciłabym trzy-cztery piosenki z drugiej części albumu, które niewiele do niego wnoszą: ani muzycznie, ani tekstowo. NFR! jako kompozycyjna całość bardzo by na tym skorzystały.

PS. Obiecany link do Pitchforka: https://pitchfork.com/reviews/albums/lana-del-rey-norman-fucking-rockwell/

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s