[30 sierpnia 2019]
Dawno, dawno temu, w 2001 roku, piątka norweskich chłopców postanowiła założyć zespół i grać metal progresywny*. Szesnaście lat później ten zespół miał na swoim koncie cztery płyty, całkiem sporo fanów z tak zwanej prog-sceny i odbywał trasę koncertową po Europie. Na ich koncert przeszłam się bardziej towarzysko**, ale to, co zobaczyłam i usłyszałam… wgniotło mnie w podłogę.
Wokal. Nie mam pewności, jaką dokładnie skalą dysponuje Einar Solberg: czy to już jest tenor? Czy po prostu ma niesamowicie brzmiący falset? Ale jedno jest pewne: sięga swym głosem wysoko i często z tego korzysta. Ale to jeszcze nic, dużo wokalistów ma wysokie głosy i ładną skalę. Einar ma również barwę rodem ze Slytherinu albo Kronik Wampirów. Serio, jeśli kiedyś powstanie serial o wampirach Anne Rice, to Einar powinien grać Lestata. Ten głos rozdziera dusze, płacze nad marnością świata, i robi to… przepięknie.
Nie da się ukryć, wokalista to połowa muzycznej wartości w tym zespole. Ale to nie znaczy, że reszta muzyków mu ustępuje. Etykietka progresywności w końcu do czegoś zobowiązuje. Po prostu po dwóch pierwszych płytach Leprous zdecydował się na… granie pikseli zamiast melodii. Perkusja wybija punktowe bity i „zawiesza” rytm w nieoczywistych momentach, podobnie jak zresztą jak gitara. A mimo tego dziwnego minimalizmu muzyka, którą tworzą Norwegowie, zachowuje swój ciężar. Może to dzięki głębokim basom, może to kwestia obecnych gdzieś w tle klawiszy, a może po prostu te kompozycje są idealnie skrojone. Prawdopodobnie wszystko naraz.
Na dodatek panowie przywieźli ze sobą na koncert wiolonczelistę, żeby było jeszcze dramatyczniej i ciekawiej, a ładunek emocjonalny, który włożyli występ, starczyłby na dziesięć nocy egzystencjalnych lęków. Nie mogłam się nie wkręcić w ten zespół po takim koncercie…
Moi koledzy twierdzą, że pierwsze dwie płyty Leprousa, „Tall Poppy Syndrome” i „Bilateral” są najlepsze, a później już zespół się „zepsuł”. Bo Einar już nie growluje, bo te gitary jakieś mało gęste, bo w sumie trochę uprościli kompozycje. Ale nie wiem. MI się podoba ten styl, który znaleźli. Jest ciekawy, a poza tym widać i słychać, że panowie z Norwegii czują to, co robią. Czego chcieć więcej?
W załączniku piosenka, która najlepiej oddaje pikselowatość zespołu. Gorąco zachęcam do zapoznania się z innymi kompozycjami… Oraz do zajrzenia do komentarza, w którym wyjaśnię, czemu piszę o tym zespole akurat dzisiaj. Nie, nie tylko ze złośliwości i chęci bycia oryginalną.
Buziaczki i miłego słuchania!
____
*Wbrew obiegowej opinii, muzyka progresywna w XXI wieku żyje i ma się świetnie! Ale to temat na osobny tekst.
**Kłamstwo, poszłam dla Marjany Semkiny na supporcie.